wtorek, 24 września 2013

Rozdział 20

   Przepraszam, że daję wam niepoprawione opowiadanie, ale nie mam już do tego dzisiaj siły. Jutro postaram się to naprawić.

   Gabryś, mimo, że równie wstrząśnięty jak wszyscy pozostali, zareagował błyskawicznie. Rzucił się w pogoń za Mikim i omal nie dostał w twarz drzwiami, które otworzyła wchodząca do gabinetu pielęgniarka. Zwinnie ją wyminął i zdążył jeszcze zobaczyć narzeczonego znikającego właśnie za zakrętem korytarza. Kapitan nie na darmo był najlepszym zawodnikiem Młodych Tygrysów, udało mu się dopaść zbiega tuż za progiem przychodni. Objął go w smukłej talii i mocno przytulił.
- Co ty wyprawiasz kochanie? – Pogładził zarumieniony od biegu policzek. – Nie da się uciec od problemów. Tak naprawdę, to zabrałeś je ze sobą. – Wskazał wymownie na jego brzuch.
- A dlaczego nie? Będę pierwszym, któremu się uda! – Miki zrobił minę rozkapryszonego dziecka. – Jestem chłopakiem, jak mogę być matką? – Wbił w mężczyznę przestraszone oczy. – Nie poradzę sobie! Widziałeś jaki on jest malutki?
- Nie bądź niemądry, przecież jestem tu z tobą. – Gabryś patrzył na niego z czułością. – Nie pozwolę by stało się coś złego tobie, ani tej kruszynce. – Dotknął delikatnie jego brzucha. - Pomyśl jakie mamy szczęście, tam w środku jest nasze dziecko.- Poprowadził chłopaka do samochodu, otworzył przed nim drzwiczki i nawet zapiął mu pasy. Przy okazji skradł dwa słodkie całusy.
- No tak, masz rację. – Zamyślił się na moment chłopak. Nagle jego oczy zapłonęły. – Ale nie tylko! COSIK, ty wredna amebo, wypruję z ciebie flaki! Na pewno to twoja sprawka! Od dziś żadnego rosołku ty mendo!
- No bądź sprawiedliwy, ja ci malucha nie zrobiłem – mruknął pod nosem COSIK. – Bzykaliście się do upadłego i oto skutki. To wina tego wielkoluda! – pisnął już nieco pewniej. – Zobaczył jak Miki przenosi ciężkie spojrzenie na Gabrysia i podskoczył z radości.
- A ty, czego się tak szczerzysz? –warknął do mężczyzny, który ledwo go słyszał, bo właśnie wyobrażał sobie jak uczy synka grać w kosza. Tycie paluszki trzymały piłkę i usiłowały ją podrzucić.
- Spokojnie skarbie. – Kapitan zatrzymał samochód przed domem matki. – Może się czegoś napijesz? – zapytał ugodowym tonem, widząc, że chłopak zaczyna przypominać małą bombę. Niemal słyszał syk tlącego się lontu.
- Co my tutaj właściwie robimy? – Zbity z tropu Miki rozejrzał się dookoła.
- Poczekamy na rodziców, chyba też mają jakiś problem. – Gabryś otworzył drzwi i pociągnął go do środka. Usadził chłopaka za kuchennym stołem, nastawił wodę w czajniku i zaczął przeszukiwać szafki, za jakimś słodkim dodatkiem do herbaty. Położył pudełko z rogalikami domowej roboty na stole i wziął swojego krasnoludks na kolana. Chłopak natychmiast się z powrotem najeżył.
- Nie dotykaj mnie! Jeszcze jakiś zbłąkany plemnik przeskoczy i będą bliźnięta. – Próbował uciec, ale silne dłonie zatrzymały go na miejscu. – Wszystko przez ciebie! Od rana do wieczora myślisz tylko o bzykaniu. Ciągniesz mnie do łóżka, jak tylko masz odrobinę wolnego czasu!
- Ciągnę? – Gabryś popatrzył na niego zdegustowany. – Czyżbym brał cię siłą? A co z ,, jeszcze… mocniej… nie baw się, tylko mnie bierz..”? – Popatrzył mu rozbawiony prosto w oczy. - Nie mówiąc o tym pokazie tańca brzucha, który urządziłeś tydzień temu. Miałeś na sobie tylko jeansy i tak kręciłeś tyłkiem, że omal od samego widoku nie spuściłem się w spodnie.
- Chyba jesz za dużo snikersów, uszkodziły ci mózg! Tobie nawet zwykły taniec kojarzy się z seksem! Niczego takiego nie pamiętam! – Chłopak zadarł dumnie głowę do góry, ale jego policzki zrobiły się malinowe.
- I nie bój się, przejdziemy przez to razem. Znajdziemy dobrego lekarza, weźniemy ślub…
- Co ty powiedziałeś? – Miki podskoczył na jego kolanach i odwrócił się do niego przodem. – Ożenisz się ze mną? – Oczy zalśniły mu jak gwiazdy.
- Przecież cię kocham, mieszkamy razem, będziemy mieć dziecko. Nie wiem dlaczego cię to tak dziwi. – Gabryś ucałował różowe usta, które zaczęły się właśnie szeroko uśmiechać.
- Złapałem męża na dziecko! –  Zaczął chichotać jak oszalały, rzucił się na szyję mężczyźnie i oczywiście przeważył krzesło. Runęli do tyłu z głośnym hukiem, nie odrywając od siebie ust.
- Co się tu dzieje? Puść mojego syna głąbie! – Warknął pan Stefan, który właśnie wszedł do kuchni. – Biedaczek jest chory, a ten nie ma żadnych hamulców! – Zwrócił się do stojącej za nim Mileny.
- Nie bądź hipokrytą! Nie wygląda na niezadowolonego, a poza tym, ty nie masz prawa głosu, dzieciorobie jeden!
- Ale kwiatuszku, nie denerwuj się tak.
- Ty mi tu się w ogrodnika nie baw, już obsiałeś grządkę. Lepiej zrób kawy, bo ci tu zaraz zemdleję. – Kobieta usiadła przy stole.
   Chłopcy pozbierali się z podłogi i zajęli miejsce po drugiej stronie stołu. Nadal jednak się przytulali i nie mogli oderwać od siebie rąk. Spoglądali na rodziców, nieco zdziwieni wymianą zdań między nimi. Brzmiały zupełnie jak szyfr.
- O czym oni gadają? – Miki podejrzliwie spojrzał na ojca.
- Nie wiem, ale moja matka, też się dziwnie zachowuje – odezwał się cicho Gabryś. Pan Stefan sprawnie zrobił dwie filiżanki kawy ze śmietanką. Widać było, że w domu Ostrowskich czuje się jak we własnym. Z pewnością musiał tu być częstym gościem. Usiadł obok Mileny i wziął ją za rękę.
- Mamy wam coś do powiedzenia. – Spojrzał nieco zmieszany na chłopców. – Ostatnio się bardzo zbliżyliśmy i często się spotykamy. Może nawet wyjedziemy razem na wakacje…
- Przestań kręcić. – Kobieta rozbawiona jego zachowaniem poklepała go uspokajająco po ramieniu. – Jestem w ciąży z bliźniakami – rzuciła dumnie i zerknęła spod długich rzęs na chłopców.
- Jak to… - Gabryś nie mógł uwierzyć w to co usłyszał. To chyba było zbyt wiele dla jego wstrząśniętego mózgu. Szare komórki zwyczajnie odmówiły mu posłuszeństwa. Patrzył na matkę jakby mówiła co najmniej po chińsku.
- Mam ci wytłumaczyć na kwiatkach i pszczółkach jak się robi dzieci? – zapytała uprzejmie pani Milena.
- Jest jeszcze kawa? – Kapitan nie mógł dojść do siebie.
- Będziemy mieć siostrzyczki czy braciszków? – klasnął w dłonie zachwycony Miki. – I świetnie się składa, bo faktycznie przejdziemy TO wszyscy razem, całą rodziną. – Od nowa zaczął chichotać, trzymając się za brzuch. - Będziemy się wymieniać poradnikami o niemowlętach, może nawet pójdziemy na zakupy.
- A temu co się stało? – Pokrzywka patrzył zdziwiony na swojego syna, któremu łzy ciekły ze śmiechu po twarzy.
- Też jest w ciąży – stwierdził spokojnie Gabryś i popatrzył z litością na teścia. Sam miał w głowie totalny chaos, dlatego doskonal rozumiał jak się czuje mężczyzna. Dosłownie widział jak podnoszą mu się włoski na rękach, a głowa zaczyna dymić od nadmiaru emocji. Było mu go odrobinę żal, ale tylko odrobinę…
- W czym?! To naprawdę głupi żart! – Zdenerwował się mężczyzna.
- W ciąży. – Kapitan podał mu wynik z USG i płytkę z nagraniem. Stefan porwał go gwałtownie z rąk Gabrysia, rzucił na zdjęcie okiem, zbladł jak ściana, a potem pobiegł do salonu, gdzie stał jego służbowy laptop. Włączył go i…
- Łup…! – Usłyszeli głuchy odgłos.
- Chyba zemdlał. Ocućmy go czy coś – zaproponował mężczyzna ze złośliwym uśmieszkiem.
- Za chwilę – machnęła lekceważąco ręką Milena. – Naprawdę zostanę babcią? Przecież to niemożliwe!
- Skoro ty mogłaś, to dlaczego Miki nie? To prawie identyczny cud.
- Masz rację, synku, ale jakoś trudno w to uwierzyć. Muszę ucałować młodego mamusia – zachichotała i wycisnęła na policzku zarumienionego chłopaka czułego buziaka.
- Jaki mamuś?! Jestem facetem do licha! – Oburzył się Miki.
- Udowodnij. – Pokazała mu po dziecinnemu język Milena. Takiego zachowania nie spodziewał się po sławnej pani adwokat.
- Co za wiedźma? – mruknął pod nosem zdegustowany. – Za niedługo będzie pani dwa razy grubsza ode mnie, bliźniaki zobowiązują. – Uśmiechnął się do niej słodko.
- Nie byłabym tego taka pewna na twoim miejscu – Zerknęła na jego wąskie biodra. – Ta dupcia nie pomieści zbyt wiele.
- Dajcie spokój, tam leży człowiek w potrzebie. – Gabryś próbował załagodzić sprawę i skierować ich zainteresowanie na bladego pana Stefana, który właśnie zaczynał dawać oznaki życia. Oczy obu ciężarnych ciskały błyskawice. Mierzyli się wzrokiem niczym zapaśnicy przed walką. Biedny kapitan stał między nimi, starając się ich trzymać jak najdalej od siebie.
- Spadaj! – wrzasnęli zgodnym chórem. – Gdzie jest centymetr?
..........................................................................................................................

 Epilog czyli pięć lat później
   
   Na ulicy Zielonej, gdzie mieszkała pani Milena, stał piękny, stary, od dawna nie zamieszkany dom otoczony zdziczałym ogrodem przypominającym nieco dżunglę, od  wielu lat straszył swoim wyglądem sąsiadów. Był już wrzesień i dość wcześnie robiło się ciemno. Nagle w oknach pojawiło się światło i przechodzący za płotem ludzie zaczęli zerkać ciekawie do środka.
- To jakaś cholerna ruina! Naprawdę chcecie tu zamieszkać? – Seba rozglądał się po dużym przedpokoju wybitym ciemną, dębową boazerią, która miejscami odchodziła od ścian całymi płatami. – Przecież to wygląda jak dom strachów. - Wskazał na zwisające smętnie po kątach pajęczyny i rozbity żyrandol pod sufitem.
- Gdzie twoja wyobraźnia? – Uśmiechnęła się do niego słodko Ilona i wzięła  za rękę. – Zobacz, tu będzie twój gabinet, tam moja pracownia – prowadziła mężczyznę od pokoju do pokoju. – Gdzieś ty się podziewała? – prychnęła na Gerdi, która właśnie otrzepywała się z liści.
- Oglądałam ogród, jest bajeczny. Z tyłu znajduje się spory budynek gospodarczy, zrobię tam warsztat. – Dodała zadowolona. Od dawna szukali takiej posesji do remontu, dającej spore możliwości i położonej w dogodnym miejscu. Dopiero pani Ostrowska, dała im namiary na tę willę. Wymagała sporych nakładów pracy, ale to dla nich fraszka. Mieli właściwie całą ekipę budowlaną. Seba został architektem, Ilona była projektantką wnętrz, a Gerdi potrafiła robić z drewna cuda.
- Nie mam pojęcia co was tak kręci. Będziemy to remontować do emerytury – jęknął z rezygnacją mężczyzna. Dobrze wiedział, że jest na straconej pozycji. Te dwie jasnowłose diablice i tak postawią na swoim. Tyle czasu wodziły go za nos, że zdążył się przyzwyczaić.
- No coś ty, masz na to najwyżej rok. Nie mam zamiaru czekać zbyt długo. - Wydęła usta Ilona. – Coś wam pokażę – pisnęła entuzjastycznie, a potem pociągnęła oboje na piętro. Pchnęła pierwsze drzwi po lewej i ich oczom ukazał się piękny, duży widny pokój w którym stały dwa, drewniane dziecięce łóżeczka. – Prawda, że wspaniały? Patrz, po jednym dla każdej z nas – wtuliła się w bok Seby, a Gerdi natychmiast zrobiła to samo.
- Chwila! Czy chcecie powiedzieć, że mam się tu zaharować na śmierć, bo wy sobie chcecie sprawić po dzieciaku?! – Mężczyzna popatrzył na dziewczyny lekko zaszokowany. Nie miał pojęcia, że takie plany lęgną się w tych jasnych główkach. W sumie kim on był, żeby im tego zabraniać. Skoro jego księżniczki chcą zostać mamusiami, to czemu nie.
- No wiesz Sebulku… – Gerdi pogładziła go po klatce i wsunęła mu rękę pod koszulę, a Ilona zacisnęła dłoń na jego pośladku. – Nie przesadź z tą pracą, zostaw trochę sił na wieczór.
- Poza tym my ci pomożemy, we wszystkim – szepnęła mu namiętnie do ucha druga z dziewcząt. - Już niedługo dorobimy się eleganckiej willi na przedmieściach i gromadki słodkich maluszków – zachichotała.
- Może zaczniemy od tego drugiego? – Mężczyzna przygarnął do siebie obie zarumienione dziewczyny. – Podobno dzieci nie należy rozpieszczać i w spartańskich warunkach lepiej się chowają. Jest tu jakieś łóżko?
***
    Klan Cycatych Barbi nadal trzymał się razem, po skończeniu studiów nie wiodło się dziewczynom najlepiej. Żadna nie zrobiła wymarzonej kariery. W końcu po długich debatach doszły do wniosku, że jedynym wyjściem jest bogate zamążpójście. W tym celu postanowiły pojechać do drogiego, modnego kurortu i tam poznać jakiś milionerów. Wybór padł na Francję i słynne Lazurowe Wybrzeże. Zebrały fundusze i całą piątką ruszyły do biura podróży.
- Proszę pana – odezwała się Ewa, najśmielsza z blondynek. – Proszę nam pokazać foldery z pięciogwiazdkowymi hotelami we Francji. Mamy zamiar spędzić tam luksusowe wakacje. - Obciągnęła króciutką spódniczkę i posłała mu sztuczny, mocno uszminkowany uśmiech.
- Drogie panie, dla takich piękności mam ofertę specjalną – głos mężczyzny ociekał słodyczą. – To bardzo ekskluzywne miejsce tylko dla wybrańców - HOTEL FIN DU MONDE. Przyjeżdżają tam tylko gwiazdy i milionerzy, więc jest położone odrobinę na odludziu. No wiecie, paparazzi - szepnął konspiracyjnie  i mrugnął porozumiewawczo. Pomachał im przed nosem kolorowym folderem, który wyciągnął spod lady. Ostatnio kiepsko mu szło i miał nadzieję, że te smarkule uratują jego tegoroczny budżet. Wyglądały na zbyt głupie, by porządnie sprawdzić ofertę. – I jak? To prawdziwa okazja.
   Dziewczęta chwilę poszeptały między sobą. Wyglądały zupełnie jak plastikowe laleczki, które zeszły z jednej taśmy. Identycznie ubrane i umalowane wzbudzały pełne politowania uśmiechy pozostałych pracowników biura. Odwróciły się do mężczyzny z szerokimi uśmiechami i pięć par dłoni wyciągnęło się w jego kierunku.
- Bierzemy! – odezwały się chórem.
   
Trzy tygodnie później…

   Wylądowały w Nicei, każda zaopatrzona w ogromną walizkę, po brzegi zapełnioną ciuszkami i równie ciężką podręczną torbę wypchaną kosmetykami. Tak uzbrojone wsiadły do poleconego im podmiejskiego autobusu. Jechały dość długo w piekielnym upale, bo niestety pojazd nie posiadał klimatyzacji. Makijaż zdążył się im rozmazać, a idealnie fryzury zamieniły się w sterty siana. Kierowca wysadził ich na jakimś wiejskim przystanku i wskazał dróżkę, wijącą się między winnicami.
- Ewka, jesteś pewna, że się nie pomyliłaś, to jakieś totalne zadupie – zapytała jedna z Barbi, taszcząc mozolnie ciężki bagaż.
- Faktycznie, na prawo winogrona, na lewo winogrona – dodała druga, ocierając pot z czoła.
- Spokojnie, to podobno niedaleko. Wiecie jakie są gwiazdy, lubią się izolować od plebsu – odpowiedziała wyniośle Ewka i ruszyła przodem. – O kurwa! – jęknęła już o wiele mniej elegancko, kiedy wyszła na otwartą przestrzeń. Przed nią stał stary, walący się zajazd, gdzie pewnie z dwieście lat temu zmieniano konie. Wszędzie spacerowały kurczaki i kaczki,  zostawiając paskudne pamiątki swojej obecności. Na tabliczce nad skrzypiącymi niemiłosiernie drzwiami wisiał szumny napis – HOTEL FIN DU MONDE.
- Chcesz nam powiedzieć, że zapłaciłyśmy tyle kasy za pobyt w tej dziurze?! – jęknęła najniższa z Barbi i usiadła na murku. – To mają być ci milionerzy?! – Wskazała na rozgdakane, pierzaste towarzystwo.
- Bonjur dames – rozległo się za ich plecami. Zza domu wyszedł zgarbiony mężczyzna i obdarzył ich szczerbatym uśmiechem. Wytarł brudne ręce w potargany fartuch, po czym szerokim gestem zaprosił je do środka.
- Quasimodo, uciekajmy! – Pisnęły dziewczyny i zbiły się w trzęsące się stadko.
***
    Stefan wrócił właśnie z pracy i nikt nie wyszedł mu na powitanie. Zazwyczaj, jak tylko otwarł drzwi do domu rzucały się mu na szyję jego złotowłose królewny, a potem Milena nadstawiała pachnący konwaliami policzek do pocałowania. Ty razem nikogo nie było, a z łazienki na piętrze dochodziły przeraźliwe wrzaski. Dziewczynki miały ściśle ustalony rytm dnia i kąpały się dopiero wieczorem. Zaciekawiony, na palcach wszedł po schodach i włożył głowę do środka. Stanął jak wryty na widok swoich pociech w dziwnym  błękitno - zielonym kolorze. Zarówno włosy jak i skóra maluchów wyglądały naprawdę widowiskowo.
- Co im się stało? – wykrztusił dopiero po chwili.
- Ja to co? Farbowały sobie włosy tuszem do drukarek – westchnęła ciężko Milena i wróciła do szorowania piszczących córek.
- Ale po co? Kasiu wytłumacz, co wam strzeliło do głowy? – Zwrócił się do nieco szczuplejszej dziewczynki, ściskającej swoją kaczuszkę i łykającej łzy.
- Bo ten Krzyś w przedszkolu powiedział, że blondynki są głupie. Dlatego jest o nich tyle kawałów – wyjąkała.
- Mama ubrała nam dzisiaj różowe sukienki. Wszyscy się z nas śmiali, że jesteśmy blondyny- landryny. – Dodała równie zaryczana Asia.
- Wolą niebieskie dziewczynki? – Stefan nic nie rozumiał z tej paplaniny. – Strasznie się zmieniła moda, odkąd ja chodziłem do przedszkola.
- No tato, bo ty jesteś już stary i nie wiesz, że Smerfetka jest najładniejsza i wszyscy ją kochają – tłumaczyła mężczyźnie poważnie Kasia. – Chciałyśmy być jak ona, żeby wszyscy chłopcy nas lubili. – Pociągnęła noskiem.
- Przecież ja też jestem chłopcem i uważam, że jesteście najładniejszymi królewnami na świecie. Nie widziałyście, że prawie wszystkie dziewczynki w bajkach są złotowłose. Wasi koledzy się nie znają, nie to co ja. – Wypiął dumnie pierś i dwa mokre golaski zawisły mu na szyi. Nie spodziewał się takiego zmasowanego ataku, poślizgnął się i wpadł razem z nimi do wanny, pełnej kolorowej wody.
- Pięknie, teraz mam trzech niebieskich smerfów, zamiast dwóch. – Załamała ręce Milena. – Szkoda, że nie zmieścicie się do pralki.
***
   Miki bardzo często chodził z synkiem na pobliski plac zabaw. Tomek uwielbiał huśtawki i mógł na nich przesiadywać godzinami. Dzisiaj zabrali ze sobą wiaderko, łopatkę oraz całą kolekcję foremek. Chłopczyk zaczął budować dom dla swojego kota Myćka, którego dwa dni temu dostał od dziadka Stefana. Zrobił mury z piasku i dach z patyczków od lodów. Właśnie podziwiał swoje dzieło, gdy…
- Patrz, to ten mały co ma dwóch tatusiów – pulchny, ciemnowłosy chłopiec usiadł na obramowaniu piaskownicy. – Powinni cię pokazywać w cyrku! - Zwrócił się do Tomka, któremu łzy zakręciły się w oczach. Już nieraz tak go przezywali.
- Dziwadło! – Dodał drugi, nieco niższy rudzielec.
- Sami jesteście paskudni! Moi tatusiowie są… są… - rozpłakał się na dobre i zaczął trzeć drobnymi piąstkami zarumienioną z gniewu buzię.
- Dlaczego go zaczepiacie? – Gabryś wziął na ręce łkającego synka i mocno do siebie przytulił.
- On jest inny, ma dwóch tatusiów i w ogóle… - zaczął młodszy z chłopców.
- Zamknij się, nie poznajesz? Przecież to Gryzzli, kapitan Młodych Tygrysów – szepnął starszy i zafascynowany zapatrzył się na mężczyznę. Był jego idolem, na ścianie w sypialni wisiało mnóstwo plakatów ukochanej drużyny. - To twój tata? – zapytał Tomka, który nieśmiało spoglądał w dół.
- Tak – wyszeptał cichutko.
- Coś ty mi naopowiadał? – zwrócił się do kolegi. – Mówiłeś, że jego ojciec ma dwie głowy i jest mutantem!
- Tak mówili chłopacy przed blokiem – pisnął malec. – Bo mężczyzna nie może rodzić dzieci, więc ktoś w rodzinie na pewno jest kosmitą.
- A ty głupolu swojego rozumu nie masz? – warknął brunecik. – Chodź pobawimy się, już nie będziemy się z ciebie śmiać – wyciągnął rękę do Tomka, którego buzia rozjaśniła się niczym słoneczko.
- I będziemy ziomami? – Wysunął się z bezpiecznych ramion Gabrysia i podszedł do speszonych chłopców.
- Pewnie! – odpowiedzieli, energicznie kiwając głowami.
 ***
   COSIK miał poważny problem, którego nie przewidział w swoim misternym planie. Na świat przyszły zamiast trzy, cztery małe, łaciate stworzonka. KTOSIK, INSIK oraz WESIK od razu znaleźli swoje domy i byli szczęśliwi ze swoimi małymi gospodarzami. Bliźniaczki Ostrowskie i synek Mikiego idealnie się do tego nadawały. Wszyscy mieli odpowiednią pulę genów. Biedny LOSIK został bez pary i popiskiwał żałośnie w wazie z niedzielnym rosołkiem, a COSIKOWI krajało się serduszko. Jego maleństwo cierpiało, a on nie miał mu jak pomóc. Jeśli do dłużej potrwa, jeszcze się pochoruje.
- Ale boski aromacik. – Bartek był w domu Gabrysia częstym gościem. Jako stary kawaler spragniony domowych obiadków, wpraszał się na nie kiedy tylko miał okazję. – Mogę spróbować? – Włożył nos do wazy z rosołkiem.
- Pewnie – krzyknął z kuchni Miki – nabierz sobie na talerz, ale lepiej uważaj na dodatki – zachichotał, zastanawiając się, gdzie się podział nieznośny pasożyt. Dobrze wiedział, że to jego ulubiona zupka i naczynie często służy mu za prywatne SPA.
- Dzięki – mężczyzn nalał sobie od serca pełen talerz. Ukryci pod marchewką COSIK I LOSIK obserwowali go uważnie, węsząc intensywnie noskami.
- On nieźle pachnie, chyba się nadaje – stworzonko pchnęło stremowanego potomka w stronę brzegu talerza. – Wskakuj! – Losik posłusznie wpełznął na łyżkę i nakrył się makaronem.
- Hue, hue… - Rozkaszlał się nagle Bartek. – Chyba połknąłem ziele angielskie, muszę czymś przepić.
- Wiesz – przyjrzał mu się rozbawiony Miki i podał mu szklankę wody – jakbyś jutro jakoś dziwnie się czuł, to przyjdź z tym do mnie. – Wiedział o kłopotach stworzonka i był pewien, że jego maluszek właśnie znalazł sobie gospodarza. Żałował, że nie będzie świadkiem reakcji Bartka na dziwacznego lokatora na gapę.
   Poszedł do kuchni i usiadł z kubkiem kakałka w dłoniach. Teraz, kiedy sięgnął pamięcią wstecz był wdzięczny COSIKOWI za wszystko, co dla niego zrobił. Gdyby nie ta rosołkożerna ameba, nigdy nie miałby takiej wspaniałej rodziny. Spojrzał z ogromną czułością na bawiących się na tarasie męża i synka.
 – Dziękuję przyjacielu za ten mały cud – szepnął cichutko.

KONIEC


..............................................................................................................................
Dziękuję wszystkim, którzy mi pomogli podczas pisania tego opowiadania. Zwłaszcza Michałowi dzięki któremu powstał COSIK, jemu zawdzięczacie też portret stworzonka oraz Arianie, za cierpliwe poprawianie moich licznych błędów.
Pozdrawiam czytelników - wasze komentarze napędzają moja wenę, bez nich pewnie już dawno przestałabym pisać.
Już się pisze nowe opowiadanie - ,,Dwa oblicza miłości".


11 komentarzy:

  1. Genialne!!! ... Chyba na razie nie jestem w stanie napisac nic wiecej bo jeszcze piszcze z wrazenia. XD
    Opowiadanie bylo bardzo dobre wrecz wysmienite. A ten maly Tomek chyba tez sobie kogos juz znalazl xD
    Bardzo sie ciesze ze juz zaczelas pisac nastepne opowiadnaie. Nje moge sie doczekac!
    P.S
    Komentarz pisany z telefonu, przepraszam za bledy :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękne. Rozpłakałam się ze szczęścia T-T.
    Ewa

    OdpowiedzUsuń
  3. Z jednej strony smutno mi, że opowiadanie dobiegło końca, lecz z drugiej strony zakończenie mnie zauroczyło... pięknie wszystko się skończyło..
    już się bałam, że biedny mały Losik nie znajdzie gospodarza.. ale na szczęście napatoczył się Bartek haha:)
    No cóż, pozostaje mi teraz czekać na nowe opowiadanko i na kolejny rozdział Narzeczonej dla czarta <3
    Twoja Maru;3

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo podoba mi się w jaki sposób zakończyłaś opowiadania i że nie zapomniałaś o żadnej z postaci. Szkoda tylko że nie zobaczymy już przygód Bartka z potomkiem COSIAKA ale nie można mieć wszystkiego:)
    No i pokazał się KCB co mnie niezmiernie ucieszyło bo tak dawno nic o nim nie było. Co do chłopaków to dzielnie radzą sobie z synkiem i to jest piękne a mały na pewno jest wspaniałą kombinacją ich obu.
    No i trójkącik cieszę się że zostali razem i będą mieszkać w sąsiedztwie.
    Rodzice i ich druga młodość to też bardzo zgrabny wątek.
    Opowiadanie cudowne i pewnie jeszcze tu wrócę a teraz czekam na moje ukochane Czarty i nowe opowiadanie bo zapowiada się bardzo ciekawie:)
    Dużo dużo weny i chęci na przyszłość:)

    OdpowiedzUsuń
  5. o ku*wa jaka szkoda ze już koniec ja chce więcej ale cóż wszystko się z czasem kończy a zaczyna coś nowego czy jakoś tak

    opowiadanie jak zwykle genialne już nie mogę się doczekać apropo nowego wiesz fajnie by było gdybyś dodała album w którym moglibyśmy zobaczyć bohaterów ...

    cóż nie marudzę więcej życzę dużo weny i czasu na pisanie tych perełek BAY BAY

    OdpowiedzUsuń
  6. No i mamy koniec. A szkoda. Poczytałabym jeszcze o przygodach Michasia i Gabrysia.
    Wiesz, dopiero gdy zakończyłaś opowiadanie dotarło do mnie czego mi w nim zabrakło. Czytając początkowe rozdziały miałam wrażenie, że drużyna i treningi będą sporą częścią tego tekstu. I trochę żałuję, że tak się nie stało.
    Dzieci sławnych osób mają i lżej i ciężej. Dobrze, że Tomek doświadczył tego pierwszego. Bycie dzieckiem kapitana znanej i lubianej drużyny sprawiło, że dzieci z piaskownicy przestały się z niego natrząsać i wyciągnęły pomocną dłoń. Szczerze kibicuję tej przyjaźni.
    W ogóle, brawo za przedstawienie tych początkowych problemów z akceptacją chłopca. Dziwnie bym się czuła czytając, że wszyscy przeszli do porządku dziennego z faktem, że mężczyzna urodził dziecko.
    Ha! Związek Sebastiana, Ilony i Gerdi przetrwał próbę czasu. Sympatyczna trójca (choć Gerdi początkowo nie lubiłam za przystawianie się do Michasie) znalazła sposób na wspólne życie i połączenie swoich pasji. Wszystko na to wskazuje, że i rodzicielstwo będzie ich wspólną przygodą. Lubię sobie wyobrażać jak Seba będzie sobie radził z dwiema ciężarnymi partnerkami :D Swoją drogą, podnoszę wrażenie, że w epilogu jego przydomek Panienka trochę stracił na aktualności i chłopak nabrał większej pewności siebie.
    Czekam na Twój kolejny tekst i dziękuję za podziękowania,
    Ariana

    OdpowiedzUsuń
  7. rosołkożerna ameba jednak się przydała? Ha ha ha

    OdpowiedzUsuń
  8. Hej,
    wspaniałe zakończenie tej całej historii... no i sam Sebastian nieźle tutaj wyszedł.... Och jak mi się zrobiło smutno losika... ale na szczęście znalazł dom... choć bardzo bym chciała przeczytać dalsze losy Bartka i losika i jakie ich czekają przygody....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  9. Naprawdę ten COSIK i jego potomstwo. aż dech w piersi zapiera :D Niesamowite opowiadanie, barwne postacie i ciekawa fabula. Oby więcej takich opowiadań i Wena ci dopisywala :D

    OdpowiedzUsuń
  10. Hejeczka,
    wspaniale, och biedny Pan Stefan tu dowiaduje się że będzie ojcem bliźniaków a za chwile że synek też jest w ciąży :) a cosik to nie moja sprawka... Gabryś nie wchodzi się pomiędzy cieżarnymi...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Zośka 

    OdpowiedzUsuń
  11. Hejeczka,
    i no epilog w końcu...
    wspaniały rozdział, och Debus masz przy sobie dwie piękności, ciekawe jak Bartek zareaguje na pasażera na gapę...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Zośka

    OdpowiedzUsuń