czwartek, 30 maja 2013

Rozdział 5

   Gabryś od rana latał w samych majtkach i doprowadzał współlokatora do szału. Przed oczami migał mu to wypięty tyłek, to ładnie umięśniony brzuch, to nagie udo. Bałwan wyprał poprzedniego dnia wszystkie swoje jeansy i oczywiście żadne jeszcze nie wyschły, a w tych, które miał przygotowane do ubrania urwał guzik i nie potrafił go przyszyć.
- Daj to ofiaro jedna! – chłopak nie wytrzymał i wyrwał mu z rąk nieszczęsne spodnie. Starannie przy tym omijał wzrokiem jego potężne ciało, a na twarzy wykwitły mu ciemne rumieńce. – W zamian zrobisz dzisiaj kolację!
- Jesteś najmilszym krasnoludkiem na świecie – zadowolony mężczyzna, znienacka ujął go za brodę i cmoknął w policzek.
- Precz z łapami i zabieraj mi sprzed oczu ten goły zadek! – Miki pracowicie zajął się naprawą, chcąc wymazać z mózgu obraz jędrnych pośladków kumpla opiętych ciasnymi bokserkami. Miał wrażenie, że kompletnie mu odbija i nie miał pojęcia, dlaczego Gabryś wzbudza w nim takie emocje. Kiedy tylko skończył, rzucił kapitanowi jeansy jakby co najmniej parzyły, porwał plecak i zwyczajnie uciekł z domu. Z ulgą odetchną chłodnym, porannym powietrzem. Na przystanku tramwajowym czekała już na niego Gertruda. Uśmiechnęła się do przyjacielsko, a jego rozszalałe serce natychmiast się uspokoiło.
- Fajnie, że jesteś – usiadł obok niej.
- Coś taki czerwony i zdyszany? Nie musiałeś się tak śpieszyć, za chwilę odchodzi następny.
- Ten głupi Grizzli wkurza mnie od rana, zawsze robi wszystko na ostatnią chwilę i sieje potem panikę – tłumaczył się mętnie. Przecież się nie przyzna , że zwiał, bo ich małe mieszkanko wydawało mu się dziwnie ciasne i duszne.
***
   Kapitan dobrze wiedział, że swoim zachowaniem znowu wypłoszył chłopaka. Nie mógł się jednak powstrzymać, by go nie prowokować. Wyglądał tak uroczo kiedy się rumienił i odwracał speszony wzrok, a potem zaciskał drobne dłonie na oparciu krzesła i prychał jak rozdrażniony kociak. Będzie musiał sam iść do szkoły, ale było warto. Kiedy dotarł na miejsce, na dziedzińcu spotkał Bartka, siedzącego na murku i przeglądającego podręcznik. Czarne włosy miał związane w luźny kucyk. Ubrany w sportową białą koszulkę i czarne jeansy wyglądał elegancko i jakoś tak arystokratycznie. Niejedna przechodząca obok dziewczyna nie mogła od niego oderwać wzroku, ale żadna nie odważyła się podejść i zagadać. Gabryś przysiadł się do niego, miał jeszcze sporo czasu do rozpoczęcia wykładów.
- Coś ty taki markotny i gdzie masz małego? – zapytał od razu Bartek, bystrym wzrokiem omiatając sylwetkę przyjaciela.
- Chyba miał coś do załatwienia, bo wcześniej wyszedł – odezwał się niepewnie mężczyzna. Nie chciał na razie wtajemniczać kumpla w swoje plany. Nie dał by mu potem spokoju i zasypywał dobrymi radami.
- Czy ta ważna sprawa o świcie, to mogła być randka z Gertrudą? – zapytał z przekornym uśmieszkiem i wskazał na przechodzącą w oddali rozchichotaną parę, tak bardzo zajętą żywą dyskusją, że nie dostrzegali niczego wokół siebie. – Nasza Xena ostro się za niego zabrała i najwyraźniej Miki nie ma nic przeciwko temu. Ja na twoim miejscu nie dawałbym mu tyle swobody.
- Oni się tylko kumplują, Zresztą co mam zrobić? Mają razem wykłady, jak się wtrącę wyjdę na zazdrosnego głupka! – wzruszył ramionami Gabryś. – Poza tym nie jestem aż tak zainteresowany – otworzył batonika i zaczął go spokojnie zjadać. Z całej siły starał się wyglądać na beztroskiego i wyluzowanego.
- Jak będziesz tak ściskał tą czekoladę, to ją udusisz – zachichotał Bartek, patrząc na przeciekającą przez palce kolegi brązową maź. – Możesz już przestać udawać obojętnego, za dobrze cię znam. Chłopak wpadł ci w oko i teraz szlag cię trafia, że ta wielka baba radzi sobie z nim lepiej od ciebie.
- Stary – kapitan klepnął go w plecy aż zadudniło – może byś się zajął własnym życiem uczuciowym. Wygląda na to, że u ciebie ostatnio posucha. Chyba masz jakiś problem, bo zmieniasz facetów jak rękawiczki. A Miki niech sobie robi co chce – dodał chłodno – nie jestem jego niańką.
- Skoro tak, to chyba cię nie zainteresuje, że Gertruda wzięła go właśnie za rękę i ciągnie w krzaki!- odezwał się, spoglądając gdzieś ponad jego ramieniem.
- Co takiego?! – kapitan podskoczył gwałtownie, stracił równowagę i spadł z murku do tyłu, prosto w dorodne pokrzywy. Klnąc siarczyście zaczął się gramolić przy akompaniamencie porykiwania Bartka. – Podaj rękę idioto! – warknął na kumpla. – Gdzie oni się podziali? – zaczął się rozglądać jak tylko stanął na własnych nogach.
- Poszli na wykłady, to był żart. Chciałem zbadać twój poziom obojętności wobec malucha – Bratek umknął, zanim przyjaciel zdążył mu zadać pierwszy cios.

***
   Kiedy Gabryś wrócił po południu do domu, Miki stał właśnie przed lustrem i najwyraźniej się stroił. Rozpuścił kasztanowe loki na ramiona. Jedwabna koszula i miękkie, materiałowe spodnie zastąpiły jego zwykły sportowy stój. Wyglądał jak młodziutki książę, wybierający się na swój pierwszy bal. Zarumienione policzki, rozchylone, różowe usta i błyszczące orzechowe oczy, dopełniały tego romantycznego obrazka. Kapitan poczuł ogromną ochotę, by poznać smak tych kuszących warg, znajdujących się przecież tylko o kilka kroków od niego. Zbliżył się ostrożnie i stanął za chłopakiem.
- Masz krzywo zapięta koszulę – objął go od tyłu ramionami i zaczął rozpinać guziki. Robił to rozmyślnie bardzo powoli, chuchając mu przy tym w kark.
- Potrafię to zrobić sam, już dawno wyrosłem z pieluch – chłopak zaczął się kręcić niespokojnie. Gorący oddech na wrażliwej szyi dosłownie go parzył. Wystarczyłoby, że odchyliłby nieco głowę, a poczułby na niej usta mężczyzny. Zadrżał i zmieszany swoimi odczuciami szarpnął się do przodu.
- Czego się boisz krasnoludku? – niski, ciepły głos Gabrysia spowodował, że jego biedne serce, po raz kolejny tego dnia, zaczęło bić jak oszalałe. Miał ochotę wtulić się w szeroką pierś mężczyzny, a jednocześnie poczuł ogarniającą go panikę. Potrząsnął głową jak wychodzący z wody psiak, chcąc się ocknąć z tego niespodziewanego zauroczenia. Nie pozwoli sobą manipulować temu podrywaczowi. W szkole go przed nim ostrzegano. Zaraz przyjdzie Gertruda i pójdą na wspaniałą randkę, nie będzie mu mieszał w głowie jakiś Grizzli, choćby nie wiem jak przystojny.
- Spadaj! Śpieszę się! – warknął na lepiącego się do niego współlokatora.
- Dobrze już dobrze, chciałem tylko pomóc – kapitan zrobił krok do tyłu i podniósł do góry ręce w geście poddania. Mimo wszystko był zadowolony. Nie udało się mu zdobyć buziaka, ale przekonał się, że nie jest chłopakowi obojętny. - Wyrwę go z ramion tej gorylicy! Miki jest dla niej za dobry, ja na pewno będę potrafił lepiej się nim zaopiekować! – Z takimi to bojowymi myślami mężczyzna udał się do pokoju i zaczął przebierać. Co chwilę drapał się nieelegancko po tyłku, bo paskudne pokrzywy nieźle go poparzyły, a wszystko przez tego idiotę Bartka, któremu zachciało się głupich żartów. – Już ja im urządzę randkę! – odgrażał się po cichu.

***
   Gertruda jak zwykle była punktualna. Przyjechała oczywiście swoim zielonym wehikułem. Wyglądała bardzo ładnie w letniej sukience w paseczki i z nisko upiętymi, jasnymi włosami. Na jej widok Miki niesamowicie się ucieszył i z rozpędu pocałował w policzek. - Nareszcie przybyła odsiecz i będę mógł już przestać myśleć o tym głupim Gabrysiu! - to była jego pierwsza myśl na widok dziewczyny.
- Naprawdę masz zamiar z nią iść? – odezwał się niespodziewanie COSIK. – To bez sensu, zresztą sam się przekonasz.
- Coś ty się tak Gerdi uczepił? Jest bardzo fajna, możemy ze sobą gadać godzinami – odburknął mu chłopak. – Uprzedziłeś się do niej i tyle!
- Jak się z nią prześpisz i powiesz, że było nieziemsko, to ci pierwszy przybiję piątkę – odgryzł się stworek. – A gadać godzinami, to ja mogę nawet ze swoją ciotką.
- Chyba nie myślisz, że na pierwszej randce zaciągnę ją do łóżka? To porządna dziewczyna! Zresztą jest na to za wcześnie, mało się znamy – usiłował przekonać go Miki, doskonale wiedząc, że nieznośny cudak będzie się wtrącał w najmniej odpowiednich momentach. Ten jednak umilkł, najwyraźniej nie zainteresowany kontynuowaniem tematu.
***
   Michał z Gertrudą dotarli na ostatnie piętro Galerii Handlowej i stanęli zaskoczeni. Nie spodziewali się, że wystawa rzemiosła artystycznego ze wszystkich stron świata, będzie taka ogromna. Zajmowała całe piętro sporego przecież budynku. Pośrodku, ponad głowami przechodniów, widać było tryskające strumienie wody. Marmurowa fontanna wyrzucała je wysoko w górę, rozpryskując dookoła kryształowe kropelki, zabarwione na niebiesko, przy pomocy ukrytych sprytnie świateł. Można było nie tylko oglądać, ale i kupić niektóre eksponaty. Przybyły całe tłumy ludzi. Dziewczyna złapała chłopaka za rękę i pociągnęła za sobą. 
Oboje nie zauważyli, że mają towarzystwo. Gabryś, ubrany w obszerną kurtkę z kapturem, ostrożnie się za nimi skradał, upatrując okazji do zrobienia jakiegoś kawału. Podsłuchał, że mają w planie nie tylko zwiedzanie, ale również kolację we dwoje i do niej właśnie nie chciał dopuścić, wyobrażając sobie, co oni tam mogą robić, sam na sam w pustej sali. 
Spacerowali już ze dwie godziny, aż w końcu stanęli przy stoisku z indyjską, srebrną biżuterią. Gertrudę zachwyciły zwłaszcza misternie wykonane medaliony, do których można było schować jakąś pamiątkę. Niestety były bardzo drogie. Dziewczyna z zapałem je oglądała, chcąc nacieszyć przynajmniej oczy. Jednocześnie przysunęła się ukradkiem do Michała, przytulając się delikatnie do jego boku. Stojący nieopodal kapitan na ten widok zazgrzytał zębami. Schował się za filarem i wyciągnął z kieszeni swoją tajną broń, czyli niewielką, pustą w środku rurkę. Włożył do niej kilka kulek. Dmuchnął w kierunku rywalki, celując w szyję. Podskoczyła i złapała się za kark.
- Chyba coś mnie ukąsiło! Piecze!
- Pokaż - chłopak się nad nią nachylił – faktycznie masz czerwony ślad. Chodź, przyłożymy ci coś zimnego, to przestanie boleć – podeszli do fontanny. Kiedy oboje się odwrócili, by nabrać wody, kapitan podbiegł i wylał im pod nogi całą zawartość olejku do masażu, który jako wytrawny podrywacz zawsze nosił przy sobie. Ponownie ukrył się za rogiem i obserwował finał swojej akcji dywersyjnej. Teraz wystarczyło tylko lekkie zachwianie równowagi i oboje randkowicze, z przeraźliwym piskiem, wylądowali po szyję w zimnej wodzie. Po chwili wygramolili się na posadzkę i tam jeszcze zaliczyli widowiskowe szpagaty.
- Co to u licha jest? Lodowisko?! – Gertruda postękując i masując tyłek podniosła się na nogi.
- Chyba komuś się coś wylało – jęknął Miki równie obtłuczony jak ona. – Ślisko jak cholera. Musimy wrócić do domu, bo zamarzniemy – zaczęli się przedzierać w kierunku wyjścia, odprowadzani współczującymi spojrzeniami przechodniów. W którymś momencie dziewczynie wydawało się, że widzi znajomą sylwetkę. Nie była jednak pewna, bo zbyt szybko się oddaliła. Obecność kapitana, doskonale wyjaśniłaby te wszystkie dziwne przypadki. Dobrze wiedziała, że jej przyjaźń z Mikim się mu nie podoba, a ten wielki drań był zdolny do wszystkiego.

***
   Tymczasem Gabryś pognał do domu, aby ich wyprzedzić. Na swoim motorze był na miejscu wciągu dziesięciu minut. Schował kurtkę, przebrał się w dres, rozrzucił po łóżku podręczniki i pogrążył się w lekturze, chichocząc pod nosem z miny Xeny, gdy ta wychodziła z wody. Wyglądała zupełnie jak zmokła kura i widać było, że szuka wzrokiem winowajcy. Na szczęście zdążył uciec, zanim go rozpoznała. Dziewczyna była inteligentna i najwyraźniej czegoś się domyślała. Po chwili usłyszał na schodach kroki dwóch osób. Xena najwidoczniej bardzo pilnowała swojego księcia. Odstawiła go aż pod same drzwi. Postawił uszy, bezczelnie podsłuchując przybyłych.
- Tak mi przykro, że wszystko tak na opak wyszło. Pójdziemy jutro do centrum i odkupię ci sukienkę. Jest do wyrzucenia – zmartwiony Miki cmoknął dziewczynę w policzek. – Niepotrzebnie się uparłaś mnie odprowadzić, cała się trzęsiesz z zimna. Może wejdziesz? Pożyczę ci jakieś ciuchy.
- Nie trzeba, mieszkam po drugiej stronie ulicy. Lepiej zaraz się przebierz – odwzajemniła całusa. Słychać było jak zbiega na dół.
- Apsik..! Jesteś? – dobiegło mężczyznę z przedpokoju. – Prześladował nas pech – Miki od razu wszedł do łazienki. Nalał sporo imbirowego płynu do kąpieli i napuścił wody do wanny. Natychmiast powstała gruba warstwa aromatycznej piany. – Czy możesz mi przynieść coś do ubrania?! – krzyknął do Gabrysia zanim zdążył pomyśleć. Szybko rozebrał się i wskoczył do środka tak, że wystawała mu nad powierzchnię tylko głowa.  Na myśl o tym, że kapitan mógłby zobaczyć go nagiego zrobił się cały czerwony. Usiadł i zaczął się intensywnie szorować, chcąc się rozgrzać.
Mężczyzna oczywiście w ekspresowym tempie skompletował garderobę, porwał z szuflady jakiś ręcznik i bez pukania wkroczył do łazienki. Łakomym wzrokiem obrzucił zaróżowione od gorąca ciało chłopaka. Miki chciał zaprotestować na taki brak kultury. Próbował się przekręcić i ukryć pod warstwą piany. Niestety po raz drugi tego dnia poślizgnął się i poszedł pod wodę. Oczywiście jego rycerz, nie bacząc na niebezpieczne fale i wiry, które utworzyły się po wyciągnięciu korka z wanny, rzucił mu się na ratunek. Już po chwili trzymał w ramionach umierającego ze wstydu krasnoludka. Opatulił go dużym, puchatym ręcznikiem i pocałował w czubek nosa, nie zapominajac jednak zerknąć na co ciekawsze kawałki, wyłaniające się spod kusego ubrania.
- Won mi stąd! – wrzasnął chłopak i nadepnął mu na nogę.
- No i masz człowieku podziękowanie za uratowanie życia – zachichotał i zaczął się grzecznie wycofywać. – Nie denerwuj się mały, cała przyjemność po mojej stronie.
- Ty cholerny zboczeńcu! – Miki nadął policzki i rzucił w niego mydłem. Niestety zapomniał, ze trzyma w dłoni ręcznik. Opadł na podłogę, ukazując zafascynowanym oczom Gabrysia jego cenne, klejnoty rodowe. – Zabiję cię! - Niestety na mężczyznę ta groźba zupełnie nie podziałała. Stał i gapił się zafascynowany, nawet nie mrugając oczami, jakby pierwszy raz widział czyjegoś członka. Mały naprawdę miał się czym pochwalić. Wiedział, że teraz to już przepadł z kretesem. Ten widok będzie prześladował go w snach do końca życia.
Chłopak widząc, że stoi jak słup soli, a nawet zaczyna się ślinić, musiał go na siłę wypchnąć na korytarz i zatrzasnąć mu drzwi przed nosem. Po czym usiadł ciężko na klozecie i chwycił się za klatkę piersiową. Miał wrażenie, że zaraz dostanie zawału. Jak on mu po czymś takim spojrzy w oczy? Przystojna twarz kapitana, pełna głodu i czegoś nieokreślonego, wprawiającego w drżenie jego ciało, będzie go teraz ciągle nawiedzać. Wszystko przez tego durnego COSIKA, to on zasiał w jego sercu ziarno niepewności, co do orientacji mężczyzny.

środa, 22 maja 2013

Rozdział 4

   Michał z Gabrysiem zrobili zakupy w supermarkecie i obładowani siatami wrócili do domu. Kapitan wyciągnął dwie paczki mrożonych klusek i położył je na kuchennym stole. Właśnie miał zamiar je otworzyć, kiedy chłopak stanowczym gestem go powstrzymał.
- Dzisiaj ja zrobię obiad. Chciałem ci podziękować za pomoc i przeprosić za to zamieszanie z moim ojcem. Staruszek czasem bywa strasznie porywczy. – Uśmiechnął się do mężczyzny ze skruchą. – Bardzo boli? – ostrożnie dotknął sińca na jego twarzy.
- O tak, mam zdrętwiałe pół policzka – zajęczał widowiskowo sprytny Gabryś. Postanowił natychmiast skorzystać z nadarzającej się okazji. Tak naprawdę, to dawno zapomniał już o ranie, ale skoro mały tak słodko się martwił… - W lodówce jest żel na stłuczenia – usiadł i nadstawił mu policzek. Miki nabrał odrobinę maści i zaczął ją rozsmarowywać. Smukłe palce delikatnie poruszały się po gładkiej, ciepłej skórze pieszczotliwym gestem. Ze skupioną miną pochylił się nad mężczyzną, tak że ten poczuł na szyi jego oddech. – Mrruu - niespodziewanie zamruczał z przyjemności z miną zadowolonego z siebie niedźwiadka. Zmieszany chłopak natychmiast się odsunął.
 – Dlaczego przestałeś? To było strasznie miłe i prawie zupełnie przestało boleć – uśmiechnął się do niego przekornie kapitan, ale w jego oczach można było dostrzec niebezpieczne błyski.
- Skoro tak, to powinno wystarczyć – spłoszony Michał umknął do łazienki. Zamknął się na klucz i oparł plecami o chłodne drzwi. Gabryś dziwnie na niego wpływał. Serce biło mu jak szalone, a nogi lekko drżały. Przycisnął dłoń do klatki piersiowej, chcąc się uspokoić. Miał wrażenie, że te przenikliwe, błękitne, pełne jakiś dziwnych iskierek oczy, przewierciły go na wylot.
Tymczasem mężczyzna siedział w kuchni i wymyślał sobie w duchu od napalonych idiotów. Gdyby trzymał buzię na kłódkę, to mógłby dłużej cieszyć się dotykiem tej delikatnej rączki, a tak tylko niepotrzebnie wystraszył chłopaka. Postanowił solennie lepiej nad sobą panować. Ten śliczny krasnoludek był strasznie nieśmiały i niewinny, musiał więc uzbroić się w cierpliwość i postępować z nim bardzo ostrożnie.

***
Następnego dnia rano chłopcy udali się razem na Uniwersytet. Pierwsze zajęcia mieli w tym samym budynku. Gabryś oprowadził współlokatora po okolicy, by jako tako orientował się w terenie. Niestety przed wejściem napotkali przyczajony za krzewem azalii Klan Cycatych Barbi. Najśmielsza z nich Ilona zastąpiła im drogę i wzięła pod rękę kapitana z przymilnym uśmiechem. Pozostałe z jękiem zawodu stanęły z boku, bacznie obserwując poczynania rywalki.
- Mamy razem wykłady, zajęłam już najlepsze miejsca – pociągnęła go do środka, zupełnie ignorując Michała.
- Muszę zająć się kolegą – zaprotestował mężczyzna.
- No coś ty, chyba nie jest aż taką fujarą – posłała Mikiemu nieprzyjazne spojrzenie. Miała długie, pomalowane na fioletowo paznokcie, które wyglądały prawie równie groźnie jak orle szpony– Tam na ścianie jest plan z numerami sal.
- Poradzę sobie – chłopak miał ochotę pociągnąć ją za długie kudły, ale w porę się opanował. Pomachał współlokatorowi i poszedł szukać swojej klasy. Oczywiście już po chwili całkowicie zaginął w labiryncie korytarzy. Budynek był stary i wielokrotnie przebudowywany. Poczuł się jak na wyprawie do dżungli. W końcu stanął na środku jakiegoś małego placyku, wzdychając nad swoją głupotą. Kompletnie stracił poczucie kierunku i był pewny, że poszedł w złą stronę. Nigdzie nie było widać żywego ducha.
- Pomóc ci w czymś? Chyba jesteś nowy, bo nigdy cię nie widziałam – rozległ się za jego plecami przyjemny, niski, dziewczęcy głos. Odwrócił się i stanął oko w szyję z prawdziwą amazonką. Była wyższa od niego prawie o głowę, jasnowłosa i niebieskooka. Prosta jak trzcina umięśniona sylwetka świadczyła o uprawianiu wyczynowo jakiegoś sportu. – Mam na imię Gertruda – podała mu rękę.
- Michał – uśmiechnął się nieśmiało – spadłaś mi jak z nieba. Wiesz w której sali wykłada profesor Bzowski?
- Zaprowadzę cię, też studiuję handel zagraniczny – ruszyła przodem. Chłopak musiał przyznać, że była bardzo ładna w naturalny sposób. Ubrana skromnie w jeansy oraz zielony podkoszulek miała nienaganną figurę i żywe wdzięczne ruchy. Nie to co te wytapetowane barbiszony.
- Wielkie dziewuszysko, to nie twoja liga – pisnął nagle COSIK. – Mogłaby wziąć cię pod pachę i nawet by się nie zasapała!
- Nie znasz się, mnie się podoba i jest sympatyczna – mruknął pod nosem. – Poza tym siedź cicho, bo wezmą mnie za wariata i wyleją z uczelni.
- Lepiej napuść ją na tą pazurzastą Ilonę, pozbędziesz się obydwu. Gabryś  będzie miał wtedy dużo wolnego czasu, bo reszta Klanu nie ośmieli się mu zawracać głowy. Pójdziecie na spacer, albo do kina, zaprzyjaźnicie się, poprzytulacie i…
- Przestań paplać – przerwał mu chłopak. – Co ty mi tu insynuujesz? Nie jestem gejem! Kapitan na pewno też nie!
- Nie wierzysz mi? – oburzył się stworek. – Zapytaj chłopaków z drużyny.
- Jasne, podejdę do Bartka i zapytam czy Gabryś nie jest przypadkiem homo, bo może byłbym zainteresowany.
- Co ci szkodzi spróbować? Boisz się? – COSIK nie doczekał się reakcji swojego gospodarza. Miki całkowicie go ignorował, prawie biegnąc za szybko oddalającą się dziewczyną. Zwinął  się wiec w kłębek w  jakimś ciepłym kąciku i zasnął przeświadczony, że i tak prędzej czy później, chłopak będzie się musiał pogodzić z faktami. Nabił sobie łepetynę jakimiś bzdurami o idealnym małżeństwie i choćby się świat walił i prawda waliła go po głowie, on i tak będzie twierdził, że czarne jest białe. Stworzonko miało swój rozumek, może maleńki, ale całkiem sprawny. W przeciwieństwie do Michała doskonale znało życie i ludzi. Nawet jeśli pomalujesz osła w paski , to nie zrobisz z niego zebry. Upór uporem, a natury nie oszukasz. Doskonale wiedział co tak spodobało się chłopakowi w amazonce. Była niesamowicie podobna do kapitana, a ten mały głuptas nawet nie zdawał sobie z tego sprawy.
    Gertruda była zachwycona nowym kolegą. Gdy tylko weszli do sali, przedstawiła go wszystkim znajomym i wskazała miejsce obok siebie. Zawsze podobali jej się tacy subtelni, smukli mężczyźni. Michał wyglądał jak prawdziwy książę z bajki. Miał długie, kręte kasztanowe loki i delikatną, szczupłą, pełną wyrazu twarz. Najwięcej jednak ujęły ją piękne orzechowe oczy błyszczące inteligencją i poczuciem humoru. Po skończonych wykładach zatrzymali się przed budynkiem, Michał zaczął rozglądać się za Gabrysiem, bo tutaj się rano umówili.
- Mieszkasz w akademiku sam?- zapytała dziewczyna.
- Nie, z jednym takim, zaraz tu będzie, to go poznasz – usiadł obok niej na murku. – Pokażesz mi jutro bibliotekę? Muszę wypożyczyć parę książek.
- To może wyjdź jutro wcześniej, pójdziemy razem na uniwerek i pokażę ci, gdzie to jest.
- Twój chłopak nie będzie zazdrosny?
- Nie ma nikogo takiego – uśmiechnęła się do niego. – Lgną do mnie same bezmózgie mięśniaki, pewnie dlatego, że jestem dużą dziewczynką, a oni szukają kogoś podobnego do siebie.
- Eh, przecież jesteś śliczna, a poza tym na pewno się boją, że połamią te cherlawe panny z Klanu Cycatych Barbi.

- Jak je nazwałeś? Nie mogę…- zaczęła tak rechotać, że omal nie spadła z murku. Na szczęście Miki w porę ją przytrzymał. – Muszę to posłać dalej, dziewczyny z drużyny się poprzewracają - wkrótce już oboje zaśmiewali się do łez, klepiąc poufale po plecach. W takiej bliskiej komitywie zastał ich Gabryś i zazgrzytał zębami. Znał Gertrudę od początku studiów i szczerze jej nie znosił, choć zawsze podziwiał jej sportowe umiejętności. Była kapitanem wrogiego Klubu Taekwondo, który od lat rywalizował z Młodymi Tygrysami o dotacje i przywileje. Wstrętny babsztyl dobierał się do jego krasnoludka. Nie miał zamiaru tak tego zostawić. Za każdym razem jak go tylko spuścił z oczu, ktoś się koło niego kręcił. Będzie musiał lepiej go pilnować.
- Część mutancie – skrzywiła się na jego widok dziewczyna. – Gdzie gracie następny mecz? Chętnie popatrzę jak znowu leją wam tyłki.
- Niech cię o to Xena rozczochrana głowa nie boli, lepiej powiedz, kiedy twoje stado szympansic stratuje następnego trenera. Podobno stary nadal nie może dojść do siebie – posłał jej kpiące spojrzenie.
Michał patrzył to na jedno, to na drugie i miał wrażenie, że stoi na drodze dwóch warczących na siebie tygrysów. Szczerzyły kły, prężyły mięśnie, dając mały pokaz siły. Polubił ich oboje i nie chciał, by doszło między nimi do jakiejś ostrej sprzeczki, ale nie za bardzo wiedział jak jej zapobiec. Zagapił się tak bardzo, że zahaczył nogą o wystający beton i wyłożył się jak długi, tłukąc dotkliwie kolano.
- Szlag, a jutro mamy trening - Gabryś rzucił się mu na pomoc, Gertruda też nie pozostała bezczynna. Pochylili się jednocześnie nad jego nogą i stuknęli boleśnie głowami. – A ty  tu czego? – warknął na dziewczynę kapitan.
- Miki jest moim kumplem i mam takie samo prawo jak ty się nim zaopiekować – odpyskowała, patrząc mu wyzywająco w oczy.
- Przestańcie – jęknął zdesperowany chłopak. – Ja tu się wykrwawiam – wskazał dramatycznym gestem kilka kropel krwi na spodniach – a wy się sprzeczacie. – Mógłbyś pomóc mi wstać? – zwrócił się do współlokatora, który zamiast postawić do pionu, wziął go na ręce jak pannę młodą.
- Czekajcie, ja tu mam swojego grata, podwiozę was – Gertruda wyciągnęła z kieszeni kluczyki i pognała na parking. Po chwili na dziedziniec wtoczył się pokraczny wehikuł, we wściekle zielonym kolorze.
- Xena, skąd wytrzasnęłaś tą rakietę? Wygląda jakby piorun w nią strzelił i to kilka razy – roześmiał się złośliwie niepoprawny Gabryś.
- Nie wydziwiaj ćwierć inteligencie tylko wsiadaj. Zawiezie twój wielki tyłek do domu – pokazała mu język. – Miki, usiądź z tyłu tam jest kocyk i poduszka – zaszczebiotała słodko.
- Połknęłaś muchę, bo ci się głosik dziwnie cienki zrobił? – mężczyzna ułożył wygodnie rannego i usiadł z przodu. Dziewczyna nic się nie odezwała, ponieważ ruch na ulicy był naprawdę spory i musiała uważać  by nie spowodować wypadku. Nie była jeszcze wprawnym kierowcą i prawo jazdy miała od niedawna. Szybko dojechali na miejsce. Gabryś pomógł wysiąść biednemu inwalidzie.
- Mam nadzieję, że wiesz jak się opatruje rany? – Gertruda patrzyła na niego z powątpiewaniem.
- Wyobraź sobie, że zaliczyłem nawet kurs pierwszej pomocy – wziął chłopaka tym razem na barana. – Trzymaj się Xena i uważaj, żeby cię pomoc drogowa na złomowisko nie odholowała. – Wszedł do budynku i  pomachał wścibskiej portierce, która już otwierała usta, by zapytać co się stało. Wbiegł na schody tak lekko, jakby niczego nie miał na plecach.
- Byłeś strasznie wredny, zamiast jej podziękować, zachowałeś się jak przedszkolak, któremu ktoś zabrał wiaderko do piasku – Miki znienacka pociągnął go za ucho.
- Ała… - jęknął oburzony mężczyzna. – Rób tak dalej, a spadniemy i potem będziemy sobie nawzajem zakładać bandaże. – Otworzył drzwi i wszedł do mieszkania. Położył delikatnie chłopaka na łóżku. Udał się do łazienki i po chwili wrócił z apteczką. – Na co czekasz? Ściągaj gacie! Opatrzę, podmucham i jak będziesz grzeczny, to może nawet pocałuję twoje kolanko – wyszczerzył się do niego.
- Co takiego?! – Miki zaczerwienił się po same rzęsy. – Kompletnie ci odbiło! Nie zbliżaj się  do mnie, sam to zrobię – odsunął się na drugi koniec materaca.
- Nie ma mowy – Gabryś rzucił się do przodu i jednym ruchem zdarł z niego spodnie. Zmieszany chłopak natychmiast obciągnął koszulkę, zakrywając strategiczne miejsce.
- Nie bądź głupi, przecież już widziałem cię w majtkach – mrugnął do niego szelmowsko.

piątek, 17 maja 2013

Rozdział 3


   Michałowi udało się złapać wściekłego ojca za ręce, niwecząc tym samym jego zamiar podbicia drugiego oka Gabrysia. Nie było to wcale łatwe, bo COSIK właśnie ten moment wybrał sobie na przebudzenie i cała awantura przypadła mu bardzo do gustu.
- Dawaj z lewej, jeszcze raz w mordę tego osiłka! – zagrzewał do walki cieniutkim głosikiem pana Stefana, który na szczęście go nie słyszał. – Najpierw pierścionek, a potem bara bara!
- Cicho głupolu! – mruknął niewyraźnie chłopak. – On tylko pozbierał mnie z podłogi i położył do łóżka! Będę musiał mu podziękować.
- Samarytanin co? Aleś ty naiwny! – zarechotało stworzonko.
- Nie każdy od razu ma takie kosmate myśli jak ty.
- Taa… jasne…. To dlaczego gapił się na twój tyłek jak na potencjalny posiłek? Nawet się oblizał kilka razy.
- Bredzisz po pijaku, idź lepiej wytrzeźwieć bo ci się płetwy poplątają – rzucił złośliwie czerwony na twarzy Michał.
- Ja do ciebie z dobrą radą, a ty mi tak źle życzysz? – burknął obrażony COSIK. – Jeszcze zobaczymy czyje będzie na wierzchu! – Zamilkł i chłopak odetchnął z ulgą . Szybko złapał jakiś dres i naciągnął go na siebie pod kołdrą. Napotkał wzrok ojca, który jakoś dziwnie mu się przyglądał.
- Od kiedy mówisz do siebie? – zapytał zaciekawiony.
- Nie mówię do siebie tylko liczę, tak jak kazała pani psycholog. Staram się panować nad sobą i coraz lepiej mi idzie. Ale ty się dzisiaj wcale nie popisałeś.
- Nawet mnie nie denerwuj – zawarczał pan Stefan.
- Rzuciłeś się bez żadnego powodu na mojego współlokatora, który się mną zaopiekował w chwili niedyspozycji – tłumaczył wykrętnie ze zmieszaną miną.
- Niedyspozycji? – zmrużył groźnie oczy ojciec.
- No dobra, zrobiliśmy imprezę zapoznawczą, a że mam słabą głowę, to mi się urwał film. Gabryś był tak miły i zaniósł mnie do łóżka. Nawet przykrył kołderką, a ty zamiast mu podziękować za opiekę, zrobiłeś mu limo – zerknął na niego z wyrzutem.
- Zaraz…  zaraz… nie rób mi wody z mózgu! – mężczyzna patrzył na niego podejrzliwie. – Trzymał cię w ramionach, bo pewnie bał się, że spadniesz z łóżka? Synu, nie ubliżaj mojej inteligencji!
- Ależ tato, jakie ty masz od razu brudne myśli! – Miki zaczerwienił się jeszcze mocniej. Niestety jak zwykle nie umiał zapanować nad tymi głupimi rumieńcami. – Dobrze wiesz, że boję się burzy i pewnie sam się do niego w nocy przyczołgałem. Poza tym, Gabryś to facet, więc co mógłby mi zrobić? – szedł w zaparte chłopak.
- Oj wiele, bardzo wiele – pisnął nagle COSIK – jeszcze będziesz miał okazję się przekonać!
- Jeden, dwa, trzy…- zaczął głośno liczyć z oczami wzniesionymi do sufitu i miną skrzywdzonej niewinności.
- No dobrze już, dobrze. Wierzę ci przecież – powiedział pan Stefan, ale wyraz twarzy przeczył jego słowom. Najwyraźniej nie był w pełni przekonany i miał zamiar nadal drążyć temat. 
Miki aż jęknął w duchu. Wiedział, że wpadł w tarapaty. Musi szybko postarać się o jakąś dziewczynę, bo ojciec będzie śledził każdy jego krok i zasypywał setkami pytań. Do tej pory przecież świetnie sobie radził. Łatwo nawiązywał kontakt z płcią piękną, dosłownie w ciągu kilku godzin zostawali najlepszymi kumplami. Chodzili razem do kina, na zakupy do galerii handlowych, na basen, a potem po paru tygodniach dowiadywał się, że jest jakiś Krzysiek czy Tomek, który bardziej do niej pasuje i koniec. Nigdy nie odczuwał większych emocji z powodu rozstania. Widywali się zazwyczaj nadal, lecz na stopie koleżeńskiej. Wszystko zawsze przebiegało według tego samego schematu i ostatnio zaczęło go to nawet martwić. Tym bardziej, że ojciec zaczął wysuwać coraz częściej jakieś dziwne sugestie. Dla Michała każde jego słowo było bardzo ważne. Był dla niego wzorem mężczyzny. Po śmierci matki nie tylko opiekował się nim najlepiej jak potrafił, ale także prowadził swój biznes i odnosił poważne sukcesy. Zawsze był obok, kiedy go potrzebował. Dlatego chłopak pragnął być taki jak on. Chciał po skończeniu studiów założyć rodzinę z jakąś miłą dziewczyną, mieć dwójkę dzieci, zbudować dom i prowadzić swój interes, aby mogli żyć na godnym poziomie. Nie miał zamiaru pozwolić by jakiś COSIK, czy inny głupek zniszczył jego długo pielęgnowane marzenia. Gabryś owszem był przystojny, ale co z tego. Może nawet kilka razy się na niego zagapił, ale przecież było na co popatrzeć. Rzadko widzi się taką idealną muskulaturę. Na pewno każdy inny facet na jego miejscu byłby zainteresowany. Podziwiał go jak piękną rzeźbę i nie widział w tym niczego złego.

***
   Tymczasem kapitan, gdy ściągnął swoją prychającą jak kocica matkę z pleców Pokrzywki od razu zaprowadził ją do kuchni. Jednym słowem chłopcom udało się rozdzielić bojowych rodzicieli bez większych strat w ludziach i sprzęcie. Posadził ją za stołem i zaparzył herbatę.
- Przestań się złościć i robić sceny. Wczoraj trochę zabalowaliśmy – próbował załagodzić sytuację. – Nic się nie stało, zwyczajne zasnęliśmy. A ty przychodzisz i napadasz jak dzikuska na niewinnego faceta.
- Ale z ciebie niewdzięcznik, ja cię tylko broniłam. Sam przyznaj, że wyglądaliście wielce podejrzanie. Mam nadzieję, że nie kręcisz z tym smarkaczem! Jego ojciec to potwór! Syn na pewno nie jest lepszy, w końcu wychował go idiota! – Pani Milena popijała złocisty płyn z filiżanki i uważnie obserwowała swojego potomka.
- No wiesz ty co, nie spodziewałem się tego po tobie. Sama mówiłaś, żebym nigdy nie sądził nikogo po pozorach – popatrzył na matkę z wyrzutem. Musiał jakoś odwrócić jej uwagę od niebezpiecznego tematu. - Lepiej pokaż co masz w tej lodówce – otwarł pokrywę. – Nie ma bigosiku? Gołąbków też? – mina mu się wydłużyła.
- Robi się z ciebie straszny łakomczuch – roześmiała się kobieta. – Naucz się gotować leniu.
- Trochę umiem – zadarł nos Gabryś – moi kumple to nawet kanapek zrobić nie potrafią. Twój syn to prawdziwy ideał - przystojny, mądry i nawet rosołek potrafi przyrządzić.
- Wiesz kochanie, odgrzanie zupki nie wymaga wielkich umiejętności – Matka cmoknęła go w policzek. – Muszę już iść, a ty się pilnuj i może postaraj, żeby zmienili ci współlokatora. Jeszcze cię sprowadzi na złą drogę. Pa.
  

***
   Godzinę później stali już przed salą gimnastyczną, na której zebrała się reszta drużyny. Gabryś ostatni raz zlustrował chłopaka. Miał na sobie krótkie spodenki i zwyczajną biała koszulkę. Brązowe włosy spiął do tyłu frotką i założył szkła kontaktowe maskując skutecznie swój niewielki problem. Obok potężnej sylwetki kapitana prezentował się dość mizernie, wyglądał jak dzieciak z gimnazjum.
- No dobra, miejmy ten cyrk za sobą – Miki wziął głęboki oddech i wszedł do środka. Chłopcy natychmiast rzucili się w jego kierunku i otoczyli ciasnym kręgiem. Oglądali go ze wszystkich stron jak jakiś wystawowy okaz. – Michał Pokrzywka - szepnął nieśmiało w ich kierunku i zarumienił się oczywiście po same rzęsy. Klął przy tym w duchu na siebie jak szewc, wiedząc, że teraz na pewno wezmą go za mięczaka.
- Odsuńcie się gbury, bo go udusicie! – ryknął na nich Gabryś. – Ustawić się w szeregu, dokonamy prezentacji! – drużyna karnie wykonała jego polecenia. - Ten rudzielec to Sebastian, nazywany też Panienką z racji swojego charakteru. Mieszka z tym blondasem Sylwkiem. Nie mam pojęcia jak wytrzymuje z tym wiercipiętą. Ma pseudo Owsik z widocznych gołym okiem powodów. Ostatni w szeregu to Bartek, alias Wampir. Nie lubi słoneczka i unika go jak ognia, więc bladą twarzyczką straszy po nocach biednych ludzi. Nie jest zbyt rozmowny, ale równy z niego gość. Na koniec nasza podpora i głos rozsądku – Kamil, zwany też Sędzią. Trenera już znasz, więc nie będę ci go przedstawiać. Myślę że zagramy mały mecz, trzech na trzech, będziesz mógł nam zaprezentować swoje umiejętności.
Chłopcy bez szemrania zajęli swoje pozycje. Kapitan znalazł się po przeciwnej stronie siatki. Stąd lepiej mógł obserwować ruchy Michała. Ufał Orkowskiemu, mężczyzna miał swoje wady, ale nigdy się nie mylił w ocenie zawodników. Mały musiał mieć potencjał skoro go tu sprowadził.
Miki stał na ugiętych nogach z duszą na ramieniu. Drużyna bardzo mu się spodobała. Widać było, że jest zgrana i znają się jak łyse konie. Chciałby do nich należeć, ale wątpił, czy jego mizerne umiejętności tutaj wystarczą.
- Nie martw się – szepnął COSIK. – Jesteś lepszy niż ci się wydaje. Te kilka kocich genów, które ci dałem to nie byle co. Wystarczy, że w siebie uwierzysz. Pokaż im na co cię stać! – Chłopak nieco podniesiony na duchu przez stworka podniósł dumnie głowę. Dał znak, że jest gotowy i tak się zaczęło. Zaskoczył swoją grą wszystkich, a najbardziej samego siebie. Był szybki i zwinny, a jego niesamowita skoczność wprawiła drużynę w zachwyt. Smukła sylwetka dosłownie rozmywała się na boisku. Nikt nie był w stanie za nim nadążyć. Nie był tak silny jak oni, a jego technika też pozostawiała wiele do życzenia, ale nadrabiał to innymi zaletami. Po skończonym treningu wszyscy zebrali się w szatni. Pogratulowali mu niezwykłych umiejętności.
- Mizerny taki, ale biega jak Spidi Gonzales – Sylwek poufale poklepał go po ramieniu.
- W dodatku śliczny jak książę z bajki – westchnął Sebastian i zmierzył aprobującym wzrokiem zgrabną sylwetkę chłopaka. – Grizzli, chyba twoje notowania polecą w dół – wyszczerzył się do kapitana. – Odbierze ci połowę panienek i kilku facetów.
- Może pokazać ci miasto dziecino, żebyś nam się czasem nie zgubił – Bartek wbił w niego czarne oczy i oblizał czerwone usta.
- Zamknijcie się wreszcie, chłopak pomyśli, że trafił na bandę zboczeńców! – fuknął na nich Kamil.
- No wiesz, zaraz tam zboczeńców – odezwał się Bartek – my chcemy tylko zawrzeć z nim bardzo bliską znajomość, zanim ktoś nam go ukradnie sprzed nosa. Co powiesz na spacer przy świetle księżyca dziś wieczorem? – nachylił się do Michała i nawinął sobie jeden z jego loków na palec.
- Że to bardzo głupi pomysł, bo ja ci zaraz przetrącę oba kolana i nie będziesz w stanie chodzić! – Ryknął mu do ucha Gabryś i mężczyzna omal ze skóry nie wyskoczył. – I zabieraj tą łapę, bo zaraz nie będziesz mógł też jeść! – Wkurzony kapitan, to ktoś, przed kim wszyscy czuli respekt. Grzecznie odsunęli się na bezpieczną odległość, nie przestali jednak sobie posyłać domyślnych uśmieszków.
- Chodź krasnoludku – przygarnął do siebie współlokatora zaborczym gestem i  pociągnął do drzwi. – Musimy zrobić zakupy, bo matka coś się dzisiaj nie popisała. Nie pozwól wejść sobie na głowę tej bandzie debili! Im tylko jedno w głowie.
- Nic się nie stało, przyzwyczają się. Nie mogę uwierzyć, że się udało – Miki posłał mu radosny uśmiech, od którego mężczyźnie zrobiło się ciepło na sercu. Orzechowe oczy małego zamieniły się w płynny karmel i nie mógł oderwać od niego wzroku.
- Wygraliśmy, wygraliśmy! – darł się COSIK i wywijał koziołki, powodując w żołądku chłopca dziwne łaskotanie. – Powiedz, że jestem twoim ulubionym geniuszem! Przybij płetwę! Ha! Jestem najlepszy! – szalał.


sobota, 11 maja 2013

Rozdział 2


   Michał czuł się okropnie. Było mu niedobrze, a w głowie miał tęczową karuzelę, która ze strasznym zgrzytem i piskiem wirowała wokół swojej osi. Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło – w związku z powyższym, postanowił skorzystać z okazji i pozbyć się COSIKA. Uklęknął z niejakim trudem nad muszlą klozetową i pochylił się do przodu. Włożył dwa palce do ust i usiłował zwymiotować. Rozległ się plusk i komórka, którą miał w górnej kieszeni koszulki wpadła do wody.
- Mój nnowy ttelefonik… – wybełkotał chłopak i rzucił się na pomoc. – COSIK, tty draniu, tto wszystko ttwoja wina!
- Tak, zalałeś pałę, a teraz zwalasz na mnie! Kto ci kazał tyle chlać? – pisnął oburzony stworek. - Hic, hic… ! Chyba mam czkawkę po tym winku. Następnym razem szarpnij się na coś z górnej półki sknero!
W tym momencie, zaalarmowany wrzaskami i dziwnymi bulgotami, do łazienki wpadł zdenerwowany kapitan. Jego lokator klęczał obok klozetu i usiłował w nim zanurkować w sobie tylko znanym celu. - Czyżby miał zamiar się utopić? A może to jakaś nowa, nie znana mu metoda trzeźwienia? – zastanawiał się zaniepokojony mężczyzna.
- Pprzymknij rryjek! – Miki usiłował wyłowić komórkę, ale ręce miał jakieś wyjątkowo niezgrabne. Zamiast ją wyciągnąć wepchnął ją tylko głębiej do rury. – Chcholera…! – wymamrotał i byłby wpadł głową do kibelka, gdyby w ostatniej chwili nie uratowały go silne ręce Gabrysia.
- Chciałeś mnie spuścić do kanału! – Wrzasnął przeraźliwie COSIK.
- Nno tto cco? – wymamrotał z trudem chłopak. – Przecież uumiesz ppływać.
- Przestań zgrywać wariata – Kapitan postawił go do chwiejnego pionu. – Umyj się i idziemy do łóżka! – dociągnął topielca do umywalki.
- Z ttobą? Pod kkołderkę? – upewnił się Michał i z pijackim, beztroskim uśmiechem zaczął błądzić dłońmi po potężnej piersi mężczyzny. Te twarde jak skała mięśnie, ta ciepła, gładka skóra wydawały mu się takie fascynujące.
- Ach… idealne na podusię …- wyrwało się bezwiednie z jego ust. Zielone oczy miał kompletnie zamglone. Gabryś, widząc co się dzieje odwrócił go plecami do siebie. Pijany  głuptas wyglądał bardzo słodko i pociągająco, a on przecież nie był z kamienia. Musiał nad nim i nad sobą jakoś zapanować. Inaczej obaj wpadną w pułapkę i jutro będą tego żałować. Mały nieporadnie gmerał w umywalce, odkręcił kran i oczywiście skierował wodę na siebie. W ciągu kilku sekund był cały mokry. Kapitan zwrócił tylko niebieskie oczy wymownie do nieba i energicznie zajął się chłopakiem. Sprawnie go umył, wytarł i zaniósł do pokoju.
- Stój, pomogę ci ściągnąć te mokre ciuchy – mężczyzna szybko się przekonał, że nie będzie to takie łatwe. Ubrania lepiły się do chłopaka, który bynajmniej mu nie pomagał.
-Ttak na pierwszej randce i od rrazu do mmacania? – Michał miał właśnie słaby przebłysk świadomości. Zaczerwienił się gwałtownie i zaczął odpychać urojonego napastnika.
- Słowo daję, zaraz oberwiesz! – warknął na niego Gabryś, ledwo powstrzymując się od zaciśnięcia palców na zgrabnym tyłeczku, odzianym już tylko w bokserki w kolorowe misie. – Marsz do spania! – bezceremonialnie wrzucił go na tapczan i nakrył pledem. – Nie waż się wstawać! Muszę ściągnąć pranie, idzie burza.
   Michał przez kilka minut leżał spokojnie, było mu ciepło i przytulnie. W zaśnięciu przeszkadzał mu jednak szum w głowie i kołysanie. Kręcił się niespokojnie, próbując znaleźć najlepszą pozycję. Strasznie chciało mu się pić. Zaczął nasłuchiwać. Miał nadzieję, że kapitan jest gdzieś w pobliżu i ubłaga go o szklankę wody.
- Bummm… bumm…! - zadudniło, aż szyby zadrżały. Na dworze pociemniało i deszcz zaczął bębnić o szyby. Chłopak usiadł przerażony na posłaniu. Serce tłukło mu się w piersiach. Od dziecka bał się burzy. Miał poczucie zagrożenia i nadciągającej katastrofy. Wyciągnął spod poduszki schowane tam wcześniej przed współlokatorem pluszaki – miękką, zieloną żabę, jajo dinozaura w fioletowe kropki i swojego ulubieńca, włochatego nietoperza. Wstydził się tej swojej słabości, ale to byli jego przyjaciele i nie miał zamiaru się z nimi rozstać. Nie chciał jednak, by kapitan miał go za przedszkolaka. I tak już mówił do niego krasnoludku. – Bummm….! – rozległo się ponownie. Michał zczołgał się z łóżka, ciągnąc za sobą kołdrę i poduszkę. Musiał znaleźć szybko bezpieczne miejsce. Ta myśl kołatała się w jego mocno zmąconym alkoholem umyśle. Nie mógł jednak zostawić swoich kumpli na pastwę paskudnego, błyskającego się zjawiska. Sięgnął po pluszaki i ściągnął je na podłogę. Wpełznął pod tapczan i uwił tam sobie wcale wygodne gniazdko. Wtulił się aksamitne futerka i zamknął oczy. Grzmoty były coraz cichsze, ale on nadal drżał. W taki burzowy dzień zginęła w wypadku jego matka. Włożył głowę pod poduszkę, by stłumić dźwięki. Wkrótce zmorzył go niespokojny, pełen koszmarów sen.
   Gabryś posprzątał kuchnię, poskładał pranie, powycierał zalaną łazienkę, czyli w jego przekonaniu wystarczająco się napracował. Teraz należała się mu jakaś nagroda. Wyciągnął laptopa z zamiarem pogrania w Skyrim. W pokoju było bardzo cicho, więc pomyślał, że chłopak w końcu zasnął. Właśnie był w trakcie ekscytującego pojedynku na miecze, kiedy dobiegło go żałosne popiskiwanie. Jakby ktoś okrutnie zranił bezbronne zwierzątko. Doszedł do wniosku, że pewnie kot sąsiadki znowu wpadł w tarapaty. Wstał i poszedł do sypialni. Stanął zdumiony nad łóżkiem Michała. Spodziewanego futrzaka nie było, natomiast chłopak zniknął jak zaczarowany.
- To przecież nie możliwe! – warknął do siebie zaskoczony. – Gdyby wychodził z mieszkania musiałby przejść obok mnie! - zaczął przeszukiwać wszystkie pomieszczenia. Współlokator zapadł się chyba pod ziemię, albo wyparował. Było to jedyne wytłumaczenie jakie przyszło mu do głowy. Nagle, gdzieś z wysokości podłogi, dobiegło go ciche, pełne bólu skomlenie. Padł na kolana i zajrzał pod łóżko. To co tam zobaczył spowodowało, że ścisnęło się w nim serce. Michał leżał na boku i tulił do siebie gromadę śmiesznych miśków. Wyglądał strasznie krucho i delikatnie. Miał spocone czoło i bardzo bladą twarz. Kształtne, różowe usta pogryzione do krwi. Rzucał niespokojnie głową na boki, jakby chciał się uwolnić od jakiegoś złego snu. – Maleńki, co się dzieje? – Mężczyzna wyciągnął chłopaka z jego kryjówki. Spojrzał na niego nieprzytomnie, nawet go nie poznając. Nadal tkwił w swoim koszmarze. Trząsł się cały, a po policzkach płynęły mu łzy. Niewiele myśląc zaniósł go na swój tapczan i położył się na nim razem z Michałem. Nakrył ich obu ciepłym pledem. Przygarnął go do siebie, otoczył ramionami i zaczął głaskać po drżących plecach. Nie wiedząc jak go uspokoić zaczął śpiewać niskim, miękkim  głosem zasłyszaną w radiu kołysankę.

Śpij i zamknij oczy śnij - śnij
Śpij i zamknij oczy śnij - śnij

A ja będę twym aniołem
Twą radością, smutkiem, żalem
Będę gwiazdą na twym niebie
Będę zawsze obok Ciebie

Poczuł jak chłopak zaczyna się powoli odprężać. Tulił się do niego jak przerażone dziecko, spragnione czułości i poczucia bezpieczeństwa. Jego kasztanowe  włosy pachniały szamponem Bambino, przynosiły wspomnienia zapomnianych już dawno beztroskich zabaw z kumplami na podwórku. Od początku ten pyskaty krasnoludek wzbudzał w nim opiekuńcze uczucia. Kiedyś będzie musiał z nim porozmawiać na temat tych koszmarów. Nikt bez powodu nie zachowuje się w ten sposób. Na razie wystarczyło mu, że się uspokajał. Oddychał równo i głęboko. Wsłuchał się w bicie jego serca. Ukołysany miarowym stukotem zasnął.

                                                           ***

   Stefan Pokrzywka, ojciec Michała od południa wydzwaniał do syna, ciekawy jak spodobało mu się nowe miejsce i koledzy. Niewdzięczny potomek jednak ani nie oddzwonił, ani nie odpisał. Ponieważ nigdy go nie ignorował, mężczyzna bardzo się zaniepokoił. Przebywał właśnie w okolicy Krakowa, więc postanowił odwiedzić syna. Bardzo chciał poznać jego współlokatora. Podobno to znany sportowiec i wcielony ideał. Przynajmniej tak opisywał go trener. Miał nadzieję, że przy takim kumplu Michał spoważnieje i przestanie sprawiać kłopoty, może nawet znajdzie sobie jakąś dziewczynę. Budynek akademika na pierwszy rzut oka wyglądał całkiem przyzwoicie. W środku było zupełnie cicho. Widocznie większość studentów wyjechała na weekend.
   Pani Milena Ostrowska była bardzo zła na Gabrysia. Miał przyjechać rano po zaopatrzenie do domu. Nie tylko się nie zjawił, ale nie dał żadnego znaku życia. Telefon miał wyłączony. Zapakowała więc wszystkie domowe przysmaki do przenośnej lodówki. Taki wysportowany mężczyzna jak jej syn, nie mógł się żywić byle czym. Takich mięśni nie da się wyhodować na uniwersyteckiej stołówce. Zresztą miała właśnie pretekst do rodzicielskiej kontroli i skrupulatnie z niego skorzystała. W eleganckiej sukience w kwiaty, w modnych w tym sezonie koturnach wyglądała bardzo młodo i dziewczęco. Nikt nie dał by jej tych czterdziestu dwóch lat, które miała. Korytarzem akademika ktoś szedł w tym samym kierunku co ona, jego sylwetka wydała się jej dziwnie znajoma. Odwrócił głowę i oboje stanęli jak wmurowani w podłogę.
- Wspaniale wyglądasz Milu, czas obszedł się z tobą łaskawie – mężczyzna zmierzył ją od stóp do głów pełnym podziwu wzrokiem.
- O tobie nie można tego niestety powiedzieć, niechlujny jak zwykle – pogardliwie spojrzała na jego jeansy i zwykłą, bawełnianą koszulę. – Nadal ubierasz się w lumpeksach i pracujesz w hotelu? – wszystko się jej zagotowało w środku na jego widok. Jej wielka, durna miłość z czasów uniwersyteckich stała przez nią. Wyglądał na równie beztroskiego jak dawniej, ani śladu wstydu czy zażenowania po tym co jej kiedyś zrobił. Szczerzył do niej zęby jakby nigdy nic. Miała ochotę go trzasnąć w tą przystojną, zakłamaną gębę. Wspomnienia runęły na nią jak lawina, zapalając w jej oczach niebezpieczne iskry. – Co tu robisz, dorabiasz sprzątaniem?
- Ostrodzioba jak za dawnych lat. Zawsze lubiłem tę twoją zadziorność – uśmiechnął się do niej, udając, że nie widzi jak zaciska usta w wąską kreskę. – Odwiedzam syna.
- Tak się składa, że ja też – ruszyła przodem. Chciała, by jak najszybciej zniknął jej z oczu. Niestety los sprzysiągł się przeciwko niej.  Zatrzymali się pod drzwiami tego samego pokoju. – Tylko mi nie mów, że mój Gabryś mieszka z kimś wychowanym przez ciebie! – zapukała, ale nikt jej nie odpowiedział. Poruszyła na próbę klamką i  weszła do środka. To co zobaczyła spowodowało, że pierwszy raz od wielu lat zabrakło jej słów. Nikt z jej kolegów po fachu by w to nie uwierzył. Była zanana w kręgach adwokackich z wyjątkowo ciętego języka.
Na tapczanie leżał jej potomek i trzymał w objęciach drobnego, ciemnowłosego chłopaka. Ten wtulał się policzkiem w zagięcie jego szyi. Uśmiechał się przez sen. Musiała przyznać, że miał śliczną, delikatną twarz. Zupełnie niepodobną do Stefana.
- Puszczaj mojego syna zboczony troglodyto! – wrzasnął czerwony z wściekłości Pokrzywka i szarpnął za kołdrę. – Jak śmiesz go dotykać tymi wielkimi łapami?!
Gabryś, zaspany i słabo kontaktujący zerwał się z posłania tylko po to, by zostać posłanym na deski przez pięść zupełnie nieznanego mu mężczyzny. Zamrugał oczami, nie mając pojęcia co się dzieje.
- Ee…? – zapytał inteligentnie, łapiąc się za szybko puchnący policzek.
- Ty chamie, nie waż się bić mojego syna! – pani Milena skoczyła na plecy Pokrzywki i wczepiła się mu z całej siły w nadal gęste włosy.
- Tatuś? – pisnął cieniutko Michał i usiadł na łóżku. To nie był najlepszy pomysł, ponieważ alkohol jeszcze nie całkiem wyparował z jego głowy. Z trudem zebrał rozbiegane myśli. Nie miał pojęcia dlaczego jest nagi i co tu właściwie robi. Nakrył się pod szyję kołdrą i zaczerwienił po same uszy. - Robiliśmy coś dziwnego? – wypalił do kapitana i aż jęknął w duchu nad swoją głupotą. Ojciec zamierzał się właśnie do drugiego ciosu.


wtorek, 7 maja 2013

Rozdział 1


    Michał obudził się dość wcześnie i zaczął nasłuchiwać. W żołądku owszem coś zaburczało, zabulgotało, ale najwyraźniej z głodu. Mimo, że zjadł wczoraj obfitą kolację, czuł się tak, jakby nie miał nic w ustach od dwóch dni. Wyskoczył żwawo z łóżka i pognał do łazienki. W pierwszej chwili bał się, że wczorajsze halucynacje powrócą. Na szczęście nic takiego się nie wydarzyło. Podśpiewując wziął prysznic, po czym założył prostą białą koszulkę i obcisłe jeansy, podkreślające jego długie nogi. Zaczął rozczesywać zmierzwione, kręte włosy, które wydawały się jakby dłuższe. Trochę go to zaniepokoiło i ruszył do zaparowanego lustra sprawdzić co się stało.
- Miki, masz paranoje. Wczorajsze wypadki zniszczyły ci psyche! – przetarł szklaną taflę. Spojrzał na swoje odbicie, cofnął się, przetarł oczy i jeszcze raz spojrzał. Jego włosy wczoraj krótkie, sięgały teraz do łopatek i tworzyły gęstą, skłębioną grzywę, w którą nie dało się wbić grzebienia. Szarpnął mocniej i pisnął zaskoczony. Rozplątanie tego chaosu było praktycznie niemożliwe. Podniósł głowę i zobaczył wpatrujące się w niego, przerażone, pionowe tęczówki. Wyglądały zupełnie jakby należały do dzikiego zwierza. Tego już było za wiele dla jego biednego mózgu. Obwody zadymiły, nie mogąc zaakceptować dziwnego zjawiska.. – Aaa…! – przeraźliwy wrzask jaki dobył się z jego gardła postawiłby na nogi nie jednego umarłego, a cały cmentarz.
Gabryś,  wyrwany ze snu w tak brutalny sposób, skoczył na równe nogi. W samych spodniach od piżamy poszedłł do łazienki, zastanawiając się co tam zastanie. W jego zaspanym umyśle zaczęły powstawać śmiałe fantazje –,, nagi mały w wannie wołający pomocy, nagi mały robiący szpagat na śliskiej podłodze, nagi mały klęczący z  wypiętym tyłeczkiem i szukający pod szafką zaginionego mydła". Zanim otworzył drzwi był już lekko spocony z wrażenia.
- Krasnoludku, czego tak drzesz ryjka? – zapytał zaciekawiony. Niestety żadna z jego wizji się nie spełniła. Chłopak stał przed lustrem w pełni ubrany i wyrywał sobie włosy z głowy. - Na twoim miejscu bym tego nie robił, jeszcze bardziej je splączesz.
- Gabryś ratuj! – wyjęczał płaczliwie. – Mam kocie oczy, czy zwariowałem i potrzebuję psychiatry?
- Hm… chyba każdy ma oczy? – mężczyzna kompletnie nie rozumiał o co mu chodzi. Nadal był połową mózgu w ciepłym łóżku.
- Obudź się drągalu! – chłopak walnął go pięścią w pierś. Przybliżył do niego swoją pobladłą twarz. – Uważasz to za normalne?! – Kapitan ze zdumieniem przyglądał się przez chwilę jego źrenicom, a potem uśmiechnął się szeroko.
-  Piękne, wyglądają teraz nieco mrocznie i tajemniczo – pogłaskał go uspokajająco po policzku. – Nigdy nie widziałem takich długich rzęs – dotknął ich delikatnie czubkami palców. Chłopak zmieszał się i poczerwieniał jak jabłuszko. –  Nie ma powodu do afery, przecież można je łatwo ukryć. Najpierw zjemy śniadanie, a potem kupimy ci szkła kontaktowe.
- Łatwo ci mówić, to nie twój problem. Naprawdę nie dziwi cię to, że członek twojej drużyny zmutował w jedną noc? – westchnął Michał. – Masz wyjątkowo filozoficzne podejście do życia.
- A ogonek też masz? – zapytał z psotnym uśmieszkiem i niespodziewanie złapał go za tyłek. Chciał jakoś odwrócić uwagę chłopaka od ponurych myśli, poza tym jego ręka jakoś tak sama wyskoczyła do przodu.
- Ty zboczeńcu jeden – chwycił mokrą gąbkę i trzasną nią w uradowaną gębę, a potem, mimo gorących protestów wyrzucił kapitana z łazienki. Był naprawdę wściekły, jego tak zwany LOKATOR zrobił mu niezły kawał. Nie miał zamiaru tak tego zostawić. Na pewno jest jakiś sposób, by pozbyć się tego pasażera na gapę.
- Ty COSIK, masz ze mną na pieńku! Już ja cię załatwię! – warknął w kierunku swojego żołądka.
- Nie podoba ci się? A ja tak się starałem! Wyglądasz seksi – rozległ się oburzony głosik.
- Miki, czy ty właśnie rozmawiałeś sam ze sobą? – rozległ się za nim rozbawiony bas Gabrysia. – Chodź na  śniadanko kruszyno, może trochę urośniesz – przepuścił przed sobą prychającego wyniośle chłopaka. Ten ominął go szerokim łukiem i usiadł daleko, po drugiej stronie stołu. Pół godziny później wychodzili już razem z apteki. Pani magister była bardzo uprzejma i doradziła im co kupić. Szkła kontaktowe ukryły całkowicie niewielki defekt Michała. Potem zatrzymali się przed zakładem fryzjerskim i zaczęli gwałtownie kłócić .
- Nie będziesz mi dyktował co mam robić. Musiałbym codziennie najmniej godzinę użerać się tym kołtunem!
- Ani się waż ich obcinać! – Gabryś wyciągnął rękę i z zachwytem dotknął długich loków chłopaka. – To by była zbrodnia przeciw naturze! Są takie mięciutkie i tak pięknie lśnią w słońcu. Mają kolor dojrzałych kasztanów, nigdy takiego nie widziałem.
- No no… poeta z ciebie… – wziął się pod boki Michał i zmierzył go kpiącym spojrzeniem. – Zrobię co będę chciał, to moje włosy!
- Jeszcze zobaczymy! – kapitał złapał go w pasie, podniósł do góry i zarzucił sobie na ramię jak worek kartofli. Chłopak zwisał, niczym księżniczka Fiona i bębnił drobnymi pięściami w plecy porywacza.
- Puszczaj przerośnięty debilu! – na mężczyźnie jego mizerne wysiłki nie robiły większego wrażenia. Uśmiechnął się tylko z satysfakcją i ruszył w stronę domu. Nie uszedł jednak daleko, bo w niewielkiej odległości od siebie zauważył grupkę wystrojonych dziewczyn. Wszystkie były blondynkami, w minimalnych mini, obcisłych bluzeczkach z dekoltem do pasa i zawrotnych obcasach.  Wpatrywały się w kapitana z nabożnym podziwem.
- Mogłem się tego spodziewać – jęknął. – Wolny dzień, więc czatują od rana.
- Postaw mnie idioto! –  Chłopak z ulgą stanął na własnych nogach. – Te szponiaste manekiny to twój fanklub?! – zachichotał, na widok zrezygnowanej miny Gabrysia.
- To klan Cycatych Barbi. Sporo ich jak na taką wczesną porę, chyba z siedem sztuk.  Zawsze kręcą się przy drużynie – zamyślił się na moment. – Dzisiaj wyjątkowo mogą się na coś przydać - pociągnął go w stronę rozszczebiotanych jak stado wróbli studentek.
- Ty, masz całkiem niezłe kudły – wskazał na drobną dziewczyną z długimi do pasa włosami. – Czym je myjesz?
- Och Gabryś – pisnęła zachwycona, że jej idol zwrócił na nią uwagę. Pławiła się w zazdrosnych spojrzeniach koleżanek i wyglądała, jakby miała zaraz zemdleć.
- Idź do sklepu, kup wszystko co trzeba do pielęgnacji włosów. Jakiś preparat ułatwiający rozczesywanie. Masz godzinę – podał jej plik banknotów z portfela. – Na co się jeszcze gapisz? Odmaszerować! – wydał rozkaz. Dziewczyny poderwały się i całym klanem ruszyły do centrum handlowego.
- To była strasznie chamska zagrywka. One były bardzo miłe, nie powinieneś ich tak traktować – pogroził mu Michał.
- Jeszcze zmienisz o nich zadanie. Zwyczajna banda pustaków, dla nich liczy się tylko kasa, sława i wygląd. Na uniwerek poszły tylko po to, by upolować odpowiedniego męża. Gdyby nie daj boże podwinęła mi się noga znikną jak poranna mgła – złapał go za rękę, żeby czasem nie udało mu się zbiec. – Wracajmy. Jak udowodnię ci, że można się przerobić na super przystojniaka w dziesięć minut, to porzucisz ten głupi pomysł?
- Zastanowię się – mruknął chłopak i posłusznie podreptał za nim. Doskonale wiedział, że z tym wielkoludem nie ma żadnych szans w bezpośrednim starciu. – Wstąpmy po drodze do spożywczaka. Czas na małe zakupy. - Wrócili do domu po kwadransie z torbą wypakowaną po brzegi najdziwniejszym zestawem obiadowym, jaki kapitan widział w swoim krótkim życiu. Michał zaczął wszystko wykładać na stół. Były tam: lody pistacjowe, szprotki w oleju, kiszona kapusta, sok żurawinowy, ser pleśniowy, grzybki Mung, wędzona konina, butelka cytrynówki i litrowa flaszka wina.
- Jak zjesz to wszystko, na pewno trafisz na ostry dyżur do najbliższego szpitala – stwierdził poważnie Gabryś, patrząc z niesmakiem na blat. Zakupy nie tylko wyglądały dość obrzydliwie, ale na dodatek paskudnie śmierdziały.
- Uratujesz mnie, wierzę w ciebie – wyszczerzył się do niego chłopak. – Otruję tylko COSIKA, a jak już zdechnie, możesz ze mną zrobić co chcesz!
- Wiesz, że w apteczce mamy tylko Gripex i tabletki od bólu głowy? – jęknął Gabryś na widok oślego uporu w oczach Michała. – Co to u licha jest COSIK?
- Bezczelny i pyskaty pasożyt, a ja mam zamiar się go dzisiaj pozbyć. Chyba nie myślałeś, że zmutowałem w dziwoląga sam z siebie? W dodatku, to twoja wina, więc musisz mi pomóc – zajął miejsce za stołem, nalał sobie do szklanki wódki i zaczął pałaszować szprotki, zatykając nos.
- Moja? Jakim cudem?! – mężczyzna usiadł naprzeciwko chłopaka i ze zgrozą patrzył jak pochłania kiszoną kapustę, oślizgły ser i popija cytrynówką.
- Ten mały dziwoląg pływał w rosołku, którym mnie nakarmiłeś! Nie patrz tak na mnie tylko otwórz to wino!
- Słuszna decyzja, jak zalać czachę to czymś dobrym – pisnął COSIK. – Hic… hik… nie poddam się tak łatwo. Niech żyją nasi!
- Ja ci zaraz pokażę! Gdzie ja dałem te lody? – nałożył sobie pełną miseczkę i udekorował je grzybkami.
- Nie damy się… nie damy się… - rozległ się pijacki śpiew COSIKA.
- Miki, może już wystarczy, zaraz się porzygasz! – obserwował z lekkim przerażeniem i fascynacją wyczyny współlokatora. Nie tylko zjadł wszystko co kupił, ale jeszcze co chwilę sprzeczał się ze swoim żołądkiem.
- Mmuszę ddo łazienki – wyjąkał chłopak i wstał od stołu. – Natychmiast się jednak zachwiał i gdyby nie Gabryś, runąłby na ziemię. – Nie odzywa się! Zabiłem drania, udało się! – usiłował podskoczyć i wpadł prosto w ramiona kapitana, który z każdą sekundą coraz lepiej się bawił.
- I burza huczy wkoło nas… - zaintonował piskliwie stworek. – Niedobrze mi…
- Mam pomysł, zwymiotuję cię, spuszczę do kibla! – Michał mocno niepewnym  krokiem podążył przed siebie. Jego twarz przybrała dziwnie zielonkawą barwę. Za nim asekurując go, jak potrafił najlepiej, udał się Gabryś.
- Jakie to szczęście, że trening mamy dopiero jutro po południu – westchnął ciężko.  – Może uda mi się doprowadzić tego pijaczynę do porządku. Jak ja się w to wpakowałem? A mieliśmy się zająć układaniem włosów. Życie bywa naprawdę dziwne – W tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi. To zdyszany Klan Barbi przytargał całą siatkę kosmetyków. Musiał przyznać, że zmieściły się w wyznaczonym czasie. Kapitan odebrał ją od nich i zatrzasnął im mieszkanie przed nosem zanim, któraś zdążyła się odezwać.
- Lup, chlup… bulp… - dobiegły go niepokojące odgłosy od strony łazienki. Przestraszony rzucił na podłogę torbę i pobiegł na ratunek chłopakowi.
- Miki, chyba nie wpadłeś do kibelka, co?!