niedziela, 28 kwietnia 2013

Prolog


To absurdalna komedia, dlatego wszystkich czytelników proszę o wyrozumiałość i nieprzysyłanie mi adresów najbliższych psychiatrów. Michał popełnia kilka wykroczeń i zdenerwowany ojciec zmusza go, aby został jednym z zawodników znanej drużyny siatkówki. Ma nadzieję, że panująca wśród sportowców dyscyplina dobrze zrobi jego porywczemu synowi. Chłopak ma naprawdę szczery zamiar popracowania nad swoim charakterem. Niestety, kiedy na drodze staje mu Grizzli i COSIK wszystko zaczyna się sypać…
   
   Michał właśnie wysiadł z busa kompletnie załamany. To był z pewnością najgorszy dzień w jego życiu. Dwa dni temu ojciec wpadł w prawdziwą furię i postawił mu ultimatum. Albo przystanie na jego warunki, albo koniec ze studiowaniem. Po ostatnim wybryku nie miał zamiaru mu ustąpić. Musiał przenieść się na uniwerek do Krakowa i zamieszkać w akademiku. Nie to było jednak najgorsze. Na ostatnim meczu wypatrzył go trener ,,Małych tygrysów”, znanej w kraju drużyny siatkówki. Zaproponował mu, aby się do nich przyłączył. Właśnie stracili jednego z zawodników. Michał lubił grać, ale robił to tylko amatorsko i nie miał najmniejszej ochoty tego zmieniać. Nie uśmiechały mu się długie godziny spędzone na boisku. Niestety ojciec natychmiast skumplował się z trenerem Orkowskim i widział w nim swojego wybawcę. Mężczyzna, jak mówiło jego nazwisko był skrzyżowaniem komandosa i terrorysty. Sokole oczy natychmiast dostrzegały najmniejszy błąd. Nie było osoby, której dusza nie uciekłaby w pięty pod jego wzrokiem. Skutek tego był taki, że Michał został wysłany na krakowski uniwerek i miał zamieszkać z bandą uprzywilejowanych dryblasów.
   Kiedy bus zatrzymał się na dworcu wytargał z niego ogromną walizę i równie pękaty plecak.  Zaczął się zastanawiać jak on z tym wszystkim dotrze na kwaterę. Rozglądał się dookoła za postojem taksówek. Nie zauważył jak z tyłu podszedł do niego jakiś wysoki, młody mężczyzna i poklepał go po ramieniu.
- Ej ty, krasnoludek! Czekam tu na kogoś! Nie jechał z tobą jakiś siatkarz? – rozległ się niski bas nad jego głową. Michał poczerwieniał gwałtownie i zaczął w myślach liczyć do dwudziestu. Nie chciał zaczynać nowej znajomości od awantury. – Jestem kapitanem ,,Małych tygrysów” i miałem odebrać naszego nowego zawodnika.
- To dobrze się składa dryblasie, bo to właśnie ja! – Chłopak wyprostował dumnie swoje 165 cm wzrostu i spojrzał na niego zadziornie ciepłymi, orzechowymi oczami. Z satysfakcją patrzył jak wielkolud kręci z niedowierzaniem głową, otwiera i zamyka usta, nie wiedząc co powiedzieć.
- Albo ty masz dziwne poczucie humory i skłonności samobójcze, albo naszemu trenerowi wiosenne słoneczko zaszkodziło! – wyburczał i zmierzył mikrusa od stóp do głów. Z wielkiej, sięgającej do kolan bluzy, wystawała rozczochrana, ciemnowłosa głowa. Mały nos miał zadarty do góry, a w pięknych oczach widać było złośliwe błyski. – Gabryś – rzucił i podał mu wielką dłoń.
- Michał – drobna ręka chłopaka wyglądała w niej jakby należała do dziecka. Poczuł płynące od mężczyzny poczucie bezpieczeństwa i siłę. Zarumienił się i spłoszony cofnął do tyłu.
 - No chodź, będziemy razem mieszkać. Przynajmniej nie zajmiesz dużo miejsca – dodał rozbawiony. Wziął do jednej ręki wszystkie bagaże chłopaka i bez wysiłku zarzucił sobie na plecy. – To niedaleko – popędził, nie oglądając się za siebie. Słyszał za sobą tupot drobnych stóp i uśmiechnął się pod nosem. Bardzo się nudził od jakiegoś czasu. Jego współlokator i kumpel Patryk musiał wyjechać, więc był obecnie jedyną osobą w drużynie, która nie dzieliła z nikim pokoju. Pyskaty maluch wyglądał sympatycznie i miał nadzieję, że się jakoś zaprzyjaźnią.               
   Michałowi nie pozostało nic innego jak tylko biec za nim. Na jego trzy kroki, przypadał jeden krok mężczyzny. Długonogi drań wyraźnie go ignorował, więc musiał się bardzo sprężać by za nim nadążyć. Gdy dotarli na miejsce okazało się, że mieszkanko jest naprawdę niezłe. Najwyraźniej sportowcy mieli swoje przywileje. Pokój był duży z balkonem i aneksem kuchennym. Mieli też własną łazienkę wyposażoną zarówno w kabinę prysznicową jak i wannę.
- To twoje łóżko i szafa – Gabryś wskazał na lewą stronę. - Rozgość się, chcesz coś do picia? – postawił przed nim butelkę z gazowaną wodą mineralną. Michał zaczął się powoli rozpakowywać. Wiedział, że długo tu miejsca nie zagrzeje, dlatego wrzucał wszystko do półek na chybił trafił, nie przejmując się porządkiem. Nie miał żadnych szans na pozostanie w tej drużynie gigantów. Będzie im się tylko plątał pod nogami i przeszkadzał na boisku. Zrobiło mu się gorąco, za oknem szalała wiosna i temperatura jak na tą porę roku była naprawdę wysoka. Słyszał podśpiewującego w łazience kapitana. Usiadł na łóżku i sięgnął po butelkę. Zrobił zaledwie jeden łyk, kiedy z jej wnętrza dobiegł go cichy pisk. Z niedowierzaniem zajrzał do środka. W wodzie pływał COSIK, przypatrując mu  się z zaciekawieniem dużymi, czarnymi oczami okolonymi długimi, miękkimi rzęsami. Przypominał trochę kształtem pierwotniaka. Miał pulchne fioletowe ciałko w zielone łatki i uśmiechnięty pyszczek.
- Witaj skarbie, mam dla ciebie małą propozycję – mrugnął do niego zawadiacko.
 - O cholera! – Michał podskoczył i wypuścił z ręki butelkę. Woda rozlała się na podłogę. – Zaczyna mi odbijać. To pewnie przez ten stres i duchotę w busie – pomyślał z lekką paniką. Usłyszał trzask otwieranych drzwi. – Dobrze, że wyszedłeś. Chyba powinienem wziąć prysznic – rzucił w stronę mężczyzny. – Najlepiej bardzo zimny – dodał po cichu. Wstał i spotkał się oko w oko z górą opalonych na złocisty brąz mięśni odzianych w sam ręcznik. Przełknął głośno ślinę.
- Zapomniałem bokserek – wyszczerzył się do niego Gabryś. Kruszyna miała ciemne rumieńce i błądziła wzrokiem po jego ciele, chyba nie zadając sobie z tego sprawy. Bez tej paskudnej bluzy wyglądała o niebo lepiej. Zgrabny, smukły i długonogi, czyli taki jakich lubił. Podobały mu się zwłaszcza jego dłonie. Szczupłe, o delikatnych zwinnych palcach. Miał na tym punkcie prawdziwego hopla. Można powiedzieć, że piękne ręce były fetyszem kapitana.
- Ee… ja… - wyjąkał zmieszany Michał, porwał z szuflady bieliznę i pognał do łazienki. Szybko się rozebrał i wszedł do kabiny. Pisnął przeraźliwie, kiedy na jego głowę spadł strumień lodowatej wody. Miał niewielką nadzieję, że Gabryś nie zauważył jakie zrobił na nim wrażenie. Nie chciał, żeby wziął go za jakiegoś zboczeńca. – Pięknie się zaprezentowałem w pierwszy dzień, nie ma co! – mruknął do siebie. Na szczęście jego współlokator mimo swoich gabarytów wyglądał na łagodnego osobnika. Kiedy wyszedł z łazienki, kapitan stał przy kuchence i mieszał coś w garnku.
- Siadaj, zaraz będzie obiad. Na pewno jesteś głodny.
- Jesteś pewien, że to zjadliwe? – zapytał podejrzliwe Michał i zaczął węszyć.
- Śmiesz wątpić w moje talenty kulinarne? – wziął się pod boki i spojrzał na niego groźnie.
- No coś ty, zjem wszystko co mi podasz – odparł grzecznie chłopak, nie chcąc tak od razu zadzierać z mężczyzną. Nigdy zbyt długo nie umiał grać słodkiego aniołka, ale tym razem naprawdę się postara. Ojciec nie będzie mógł mu niczego zarzucić.
Nagle drzwi od mieszkania się otworzyły i uderzyły z hukiem o ścianę. Do środka wpadł rozeźlony, wytatuowany osobnik. Nawet się nie przywitał tylko od razu zaczął wrzeszczeć.
- Który z was kretyni, przypiął rower do mojego słupka! Zabierać mi zaraz ten złom! – okropnie cuchnął piwem, a jego gęba była cała czerwona. Gabryś spokojnie wstał od stołu i otwarł na całą szerokość okno.
- Naucz się pukać debilu! – złapał go za ramiona i potrząsnął jak lalką. - Nigdy, ale to przenigdy nie stawaj między Grizzli, a jego obiadem! – ryknął, aż zadrżały szyby, a w oczach napastnika pojawił się błysk przerażenia. Najwyraźniej dopiero teraz rozpoznał swojego przeciwnika. Kapitan drużyny ,,Młodych tygrysów” miał paskudną opinię. Obdarzony porywczym charakterem i niedźwiedzią siłą rozsmarowywał na deskach każdego, kto mu się naraził.
- Ale… - osiłek nie zdążył wydusić z siebie nic więcej, bo został podniesiony do góry i wyrzucony przez okno. Na szczęście dla niego był to parter, więc spadł z niewielkiej wysokości. Wpadł prosto do stojącego poniżej kontenera ze śmieciami. Otaczający go odór, wstrząs i krążący w jego żyłach alkohol spowodował, że osunął się w ciemność.
Gabryś z pełnym satysfakcji uśmieszkiem otrzepał ręce i podszedł do kuchenki. Przyniósł i postawił na stole pokaźny garnek. Nalał do talerzy rosołu z makaronem.
- Smacznego! – nie usłyszał odpowiedzi. – Michaś, nie rób takiej miny! Odpadów należy się pozbywać od ręki, żeby atmosfery nie psuły. Jedz, bo pomyślę, że ci nie smakuje.
- Oczywiście – złapał za łyżkę i już po chwili jego buzię rozjaśnił szeroki uśmiech. – Pyyszne!
- No widzisz, lubię gotować. Chcesz dokładkę? – dolał mu rosołku. Chłopak spojrzał do talerza i gwałtownie zbladł. W złocistej zupce pływał COSIK, najwyraźniej w doskonałym humorze. Przebierał szybko krótkimi, błoniastymi łapkami , aż dopłynął do marchewki i zaczął ją ze smakiem podgryzać.
- Hello – zamruczał.  – Możemy pogadać? Chciałby być twoim lokatorem. Oczywiście nie za darmo – zamrugał rzęsami i posłał mu szczenięce, pełne nadziei spojrzenie.
- Nie ma cię, nie ma cię… - zaczął recytować sobie jak mantrę drżącym szeptem Michał.
- No zgódź się, co ci szkodzi – kusił COSIK. – Jestem maleńki, nawet mnie nie zauważysz. – Tymczasem Kapitan obserwował dziwne miny jakie robił nowy członek drużyny. To bladł, to czerwieniał, zaczął nawet do siebie mamrotać. Doszedł do wniosku, że pewnie chłopak jest zmęczony.
- Dobrze się czujesz? – zapytał troskliwie. - Może lepiej odpocznij, ja pozmywam po obiedzie, a właściwie kolacji, bo już bardzo późno.
- Gabryś, czy w moim talerzu coś pływa? – zapytał ostrożnie.
- Tylko rosół, a co? Dokończ i kładź się spać. Trening jest o siódmej rano – mężczyzna poszedł do zlewu i zabrał się za szorowanie garów.
- On mnie nie widzi – pisnął zadowolony COSIK i zanurkował po kawałek pietruszki. – Połknij mnie, nie bądź frajer.
- No dobra, mam halucynacje – jęknął słabym głosem Michał – niczego tutaj nie ma - zamknął oczy i dokończył jedzenie zupy. – Dzięki – rzucił do Gabrysia i wpełznął na łóżko. Nakrył się na głowę kołdrą i po chwili zaczął odpływać. Był bardziej zmęczony niż myślał. Gdzieś na granicy jawy i snu usłyszał jeszcze cichy głosik, dochodzący gdzieś z okolicy jego żołądka.
- Nie pożałujesz, zobaczysz. Regularnie płacę czynsz. Będziesz miał jutro małą niespodziankę – Pisnął wesoło COSIK. – Tu jest bardzo przytulnie.
........................................................................................................

Gorące podziękowania dla Little Bee za rysunek COSIKA. Jesteś moim najlepszym wenem i bez ciebie nie byłoby tego opowiadania.