wtorek, 24 września 2013

Rozdział 20

   Przepraszam, że daję wam niepoprawione opowiadanie, ale nie mam już do tego dzisiaj siły. Jutro postaram się to naprawić.

   Gabryś, mimo, że równie wstrząśnięty jak wszyscy pozostali, zareagował błyskawicznie. Rzucił się w pogoń za Mikim i omal nie dostał w twarz drzwiami, które otworzyła wchodząca do gabinetu pielęgniarka. Zwinnie ją wyminął i zdążył jeszcze zobaczyć narzeczonego znikającego właśnie za zakrętem korytarza. Kapitan nie na darmo był najlepszym zawodnikiem Młodych Tygrysów, udało mu się dopaść zbiega tuż za progiem przychodni. Objął go w smukłej talii i mocno przytulił.
- Co ty wyprawiasz kochanie? – Pogładził zarumieniony od biegu policzek. – Nie da się uciec od problemów. Tak naprawdę, to zabrałeś je ze sobą. – Wskazał wymownie na jego brzuch.
- A dlaczego nie? Będę pierwszym, któremu się uda! – Miki zrobił minę rozkapryszonego dziecka. – Jestem chłopakiem, jak mogę być matką? – Wbił w mężczyznę przestraszone oczy. – Nie poradzę sobie! Widziałeś jaki on jest malutki?
- Nie bądź niemądry, przecież jestem tu z tobą. – Gabryś patrzył na niego z czułością. – Nie pozwolę by stało się coś złego tobie, ani tej kruszynce. – Dotknął delikatnie jego brzucha. - Pomyśl jakie mamy szczęście, tam w środku jest nasze dziecko.- Poprowadził chłopaka do samochodu, otworzył przed nim drzwiczki i nawet zapiął mu pasy. Przy okazji skradł dwa słodkie całusy.
- No tak, masz rację. – Zamyślił się na moment chłopak. Nagle jego oczy zapłonęły. – Ale nie tylko! COSIK, ty wredna amebo, wypruję z ciebie flaki! Na pewno to twoja sprawka! Od dziś żadnego rosołku ty mendo!
- No bądź sprawiedliwy, ja ci malucha nie zrobiłem – mruknął pod nosem COSIK. – Bzykaliście się do upadłego i oto skutki. To wina tego wielkoluda! – pisnął już nieco pewniej. – Zobaczył jak Miki przenosi ciężkie spojrzenie na Gabrysia i podskoczył z radości.
- A ty, czego się tak szczerzysz? –warknął do mężczyzny, który ledwo go słyszał, bo właśnie wyobrażał sobie jak uczy synka grać w kosza. Tycie paluszki trzymały piłkę i usiłowały ją podrzucić.
- Spokojnie skarbie. – Kapitan zatrzymał samochód przed domem matki. – Może się czegoś napijesz? – zapytał ugodowym tonem, widząc, że chłopak zaczyna przypominać małą bombę. Niemal słyszał syk tlącego się lontu.
- Co my tutaj właściwie robimy? – Zbity z tropu Miki rozejrzał się dookoła.
- Poczekamy na rodziców, chyba też mają jakiś problem. – Gabryś otworzył drzwi i pociągnął go do środka. Usadził chłopaka za kuchennym stołem, nastawił wodę w czajniku i zaczął przeszukiwać szafki, za jakimś słodkim dodatkiem do herbaty. Położył pudełko z rogalikami domowej roboty na stole i wziął swojego krasnoludks na kolana. Chłopak natychmiast się z powrotem najeżył.
- Nie dotykaj mnie! Jeszcze jakiś zbłąkany plemnik przeskoczy i będą bliźnięta. – Próbował uciec, ale silne dłonie zatrzymały go na miejscu. – Wszystko przez ciebie! Od rana do wieczora myślisz tylko o bzykaniu. Ciągniesz mnie do łóżka, jak tylko masz odrobinę wolnego czasu!
- Ciągnę? – Gabryś popatrzył na niego zdegustowany. – Czyżbym brał cię siłą? A co z ,, jeszcze… mocniej… nie baw się, tylko mnie bierz..”? – Popatrzył mu rozbawiony prosto w oczy. - Nie mówiąc o tym pokazie tańca brzucha, który urządziłeś tydzień temu. Miałeś na sobie tylko jeansy i tak kręciłeś tyłkiem, że omal od samego widoku nie spuściłem się w spodnie.
- Chyba jesz za dużo snikersów, uszkodziły ci mózg! Tobie nawet zwykły taniec kojarzy się z seksem! Niczego takiego nie pamiętam! – Chłopak zadarł dumnie głowę do góry, ale jego policzki zrobiły się malinowe.
- I nie bój się, przejdziemy przez to razem. Znajdziemy dobrego lekarza, weźniemy ślub…
- Co ty powiedziałeś? – Miki podskoczył na jego kolanach i odwrócił się do niego przodem. – Ożenisz się ze mną? – Oczy zalśniły mu jak gwiazdy.
- Przecież cię kocham, mieszkamy razem, będziemy mieć dziecko. Nie wiem dlaczego cię to tak dziwi. – Gabryś ucałował różowe usta, które zaczęły się właśnie szeroko uśmiechać.
- Złapałem męża na dziecko! –  Zaczął chichotać jak oszalały, rzucił się na szyję mężczyźnie i oczywiście przeważył krzesło. Runęli do tyłu z głośnym hukiem, nie odrywając od siebie ust.
- Co się tu dzieje? Puść mojego syna głąbie! – Warknął pan Stefan, który właśnie wszedł do kuchni. – Biedaczek jest chory, a ten nie ma żadnych hamulców! – Zwrócił się do stojącej za nim Mileny.
- Nie bądź hipokrytą! Nie wygląda na niezadowolonego, a poza tym, ty nie masz prawa głosu, dzieciorobie jeden!
- Ale kwiatuszku, nie denerwuj się tak.
- Ty mi tu się w ogrodnika nie baw, już obsiałeś grządkę. Lepiej zrób kawy, bo ci tu zaraz zemdleję. – Kobieta usiadła przy stole.
   Chłopcy pozbierali się z podłogi i zajęli miejsce po drugiej stronie stołu. Nadal jednak się przytulali i nie mogli oderwać od siebie rąk. Spoglądali na rodziców, nieco zdziwieni wymianą zdań między nimi. Brzmiały zupełnie jak szyfr.
- O czym oni gadają? – Miki podejrzliwie spojrzał na ojca.
- Nie wiem, ale moja matka, też się dziwnie zachowuje – odezwał się cicho Gabryś. Pan Stefan sprawnie zrobił dwie filiżanki kawy ze śmietanką. Widać było, że w domu Ostrowskich czuje się jak we własnym. Z pewnością musiał tu być częstym gościem. Usiadł obok Mileny i wziął ją za rękę.
- Mamy wam coś do powiedzenia. – Spojrzał nieco zmieszany na chłopców. – Ostatnio się bardzo zbliżyliśmy i często się spotykamy. Może nawet wyjedziemy razem na wakacje…
- Przestań kręcić. – Kobieta rozbawiona jego zachowaniem poklepała go uspokajająco po ramieniu. – Jestem w ciąży z bliźniakami – rzuciła dumnie i zerknęła spod długich rzęs na chłopców.
- Jak to… - Gabryś nie mógł uwierzyć w to co usłyszał. To chyba było zbyt wiele dla jego wstrząśniętego mózgu. Szare komórki zwyczajnie odmówiły mu posłuszeństwa. Patrzył na matkę jakby mówiła co najmniej po chińsku.
- Mam ci wytłumaczyć na kwiatkach i pszczółkach jak się robi dzieci? – zapytała uprzejmie pani Milena.
- Jest jeszcze kawa? – Kapitan nie mógł dojść do siebie.
- Będziemy mieć siostrzyczki czy braciszków? – klasnął w dłonie zachwycony Miki. – I świetnie się składa, bo faktycznie przejdziemy TO wszyscy razem, całą rodziną. – Od nowa zaczął chichotać, trzymając się za brzuch. - Będziemy się wymieniać poradnikami o niemowlętach, może nawet pójdziemy na zakupy.
- A temu co się stało? – Pokrzywka patrzył zdziwiony na swojego syna, któremu łzy ciekły ze śmiechu po twarzy.
- Też jest w ciąży – stwierdził spokojnie Gabryś i popatrzył z litością na teścia. Sam miał w głowie totalny chaos, dlatego doskonal rozumiał jak się czuje mężczyzna. Dosłownie widział jak podnoszą mu się włoski na rękach, a głowa zaczyna dymić od nadmiaru emocji. Było mu go odrobinę żal, ale tylko odrobinę…
- W czym?! To naprawdę głupi żart! – Zdenerwował się mężczyzna.
- W ciąży. – Kapitan podał mu wynik z USG i płytkę z nagraniem. Stefan porwał go gwałtownie z rąk Gabrysia, rzucił na zdjęcie okiem, zbladł jak ściana, a potem pobiegł do salonu, gdzie stał jego służbowy laptop. Włączył go i…
- Łup…! – Usłyszeli głuchy odgłos.
- Chyba zemdlał. Ocućmy go czy coś – zaproponował mężczyzna ze złośliwym uśmieszkiem.
- Za chwilę – machnęła lekceważąco ręką Milena. – Naprawdę zostanę babcią? Przecież to niemożliwe!
- Skoro ty mogłaś, to dlaczego Miki nie? To prawie identyczny cud.
- Masz rację, synku, ale jakoś trudno w to uwierzyć. Muszę ucałować młodego mamusia – zachichotała i wycisnęła na policzku zarumienionego chłopaka czułego buziaka.
- Jaki mamuś?! Jestem facetem do licha! – Oburzył się Miki.
- Udowodnij. – Pokazała mu po dziecinnemu język Milena. Takiego zachowania nie spodziewał się po sławnej pani adwokat.
- Co za wiedźma? – mruknął pod nosem zdegustowany. – Za niedługo będzie pani dwa razy grubsza ode mnie, bliźniaki zobowiązują. – Uśmiechnął się do niej słodko.
- Nie byłabym tego taka pewna na twoim miejscu – Zerknęła na jego wąskie biodra. – Ta dupcia nie pomieści zbyt wiele.
- Dajcie spokój, tam leży człowiek w potrzebie. – Gabryś próbował załagodzić sprawę i skierować ich zainteresowanie na bladego pana Stefana, który właśnie zaczynał dawać oznaki życia. Oczy obu ciężarnych ciskały błyskawice. Mierzyli się wzrokiem niczym zapaśnicy przed walką. Biedny kapitan stał między nimi, starając się ich trzymać jak najdalej od siebie.
- Spadaj! – wrzasnęli zgodnym chórem. – Gdzie jest centymetr?
..........................................................................................................................

 Epilog czyli pięć lat później
   
   Na ulicy Zielonej, gdzie mieszkała pani Milena, stał piękny, stary, od dawna nie zamieszkany dom otoczony zdziczałym ogrodem przypominającym nieco dżunglę, od  wielu lat straszył swoim wyglądem sąsiadów. Był już wrzesień i dość wcześnie robiło się ciemno. Nagle w oknach pojawiło się światło i przechodzący za płotem ludzie zaczęli zerkać ciekawie do środka.
- To jakaś cholerna ruina! Naprawdę chcecie tu zamieszkać? – Seba rozglądał się po dużym przedpokoju wybitym ciemną, dębową boazerią, która miejscami odchodziła od ścian całymi płatami. – Przecież to wygląda jak dom strachów. - Wskazał na zwisające smętnie po kątach pajęczyny i rozbity żyrandol pod sufitem.
- Gdzie twoja wyobraźnia? – Uśmiechnęła się do niego słodko Ilona i wzięła  za rękę. – Zobacz, tu będzie twój gabinet, tam moja pracownia – prowadziła mężczyznę od pokoju do pokoju. – Gdzieś ty się podziewała? – prychnęła na Gerdi, która właśnie otrzepywała się z liści.
- Oglądałam ogród, jest bajeczny. Z tyłu znajduje się spory budynek gospodarczy, zrobię tam warsztat. – Dodała zadowolona. Od dawna szukali takiej posesji do remontu, dającej spore możliwości i położonej w dogodnym miejscu. Dopiero pani Ostrowska, dała im namiary na tę willę. Wymagała sporych nakładów pracy, ale to dla nich fraszka. Mieli właściwie całą ekipę budowlaną. Seba został architektem, Ilona była projektantką wnętrz, a Gerdi potrafiła robić z drewna cuda.
- Nie mam pojęcia co was tak kręci. Będziemy to remontować do emerytury – jęknął z rezygnacją mężczyzna. Dobrze wiedział, że jest na straconej pozycji. Te dwie jasnowłose diablice i tak postawią na swoim. Tyle czasu wodziły go za nos, że zdążył się przyzwyczaić.
- No coś ty, masz na to najwyżej rok. Nie mam zamiaru czekać zbyt długo. - Wydęła usta Ilona. – Coś wam pokażę – pisnęła entuzjastycznie, a potem pociągnęła oboje na piętro. Pchnęła pierwsze drzwi po lewej i ich oczom ukazał się piękny, duży widny pokój w którym stały dwa, drewniane dziecięce łóżeczka. – Prawda, że wspaniały? Patrz, po jednym dla każdej z nas – wtuliła się w bok Seby, a Gerdi natychmiast zrobiła to samo.
- Chwila! Czy chcecie powiedzieć, że mam się tu zaharować na śmierć, bo wy sobie chcecie sprawić po dzieciaku?! – Mężczyzna popatrzył na dziewczyny lekko zaszokowany. Nie miał pojęcia, że takie plany lęgną się w tych jasnych główkach. W sumie kim on był, żeby im tego zabraniać. Skoro jego księżniczki chcą zostać mamusiami, to czemu nie.
- No wiesz Sebulku… – Gerdi pogładziła go po klatce i wsunęła mu rękę pod koszulę, a Ilona zacisnęła dłoń na jego pośladku. – Nie przesadź z tą pracą, zostaw trochę sił na wieczór.
- Poza tym my ci pomożemy, we wszystkim – szepnęła mu namiętnie do ucha druga z dziewcząt. - Już niedługo dorobimy się eleganckiej willi na przedmieściach i gromadki słodkich maluszków – zachichotała.
- Może zaczniemy od tego drugiego? – Mężczyzna przygarnął do siebie obie zarumienione dziewczyny. – Podobno dzieci nie należy rozpieszczać i w spartańskich warunkach lepiej się chowają. Jest tu jakieś łóżko?
***
    Klan Cycatych Barbi nadal trzymał się razem, po skończeniu studiów nie wiodło się dziewczynom najlepiej. Żadna nie zrobiła wymarzonej kariery. W końcu po długich debatach doszły do wniosku, że jedynym wyjściem jest bogate zamążpójście. W tym celu postanowiły pojechać do drogiego, modnego kurortu i tam poznać jakiś milionerów. Wybór padł na Francję i słynne Lazurowe Wybrzeże. Zebrały fundusze i całą piątką ruszyły do biura podróży.
- Proszę pana – odezwała się Ewa, najśmielsza z blondynek. – Proszę nam pokazać foldery z pięciogwiazdkowymi hotelami we Francji. Mamy zamiar spędzić tam luksusowe wakacje. - Obciągnęła króciutką spódniczkę i posłała mu sztuczny, mocno uszminkowany uśmiech.
- Drogie panie, dla takich piękności mam ofertę specjalną – głos mężczyzny ociekał słodyczą. – To bardzo ekskluzywne miejsce tylko dla wybrańców - HOTEL FIN DU MONDE. Przyjeżdżają tam tylko gwiazdy i milionerzy, więc jest położone odrobinę na odludziu. No wiecie, paparazzi - szepnął konspiracyjnie  i mrugnął porozumiewawczo. Pomachał im przed nosem kolorowym folderem, który wyciągnął spod lady. Ostatnio kiepsko mu szło i miał nadzieję, że te smarkule uratują jego tegoroczny budżet. Wyglądały na zbyt głupie, by porządnie sprawdzić ofertę. – I jak? To prawdziwa okazja.
   Dziewczęta chwilę poszeptały między sobą. Wyglądały zupełnie jak plastikowe laleczki, które zeszły z jednej taśmy. Identycznie ubrane i umalowane wzbudzały pełne politowania uśmiechy pozostałych pracowników biura. Odwróciły się do mężczyzny z szerokimi uśmiechami i pięć par dłoni wyciągnęło się w jego kierunku.
- Bierzemy! – odezwały się chórem.
   
Trzy tygodnie później…

   Wylądowały w Nicei, każda zaopatrzona w ogromną walizkę, po brzegi zapełnioną ciuszkami i równie ciężką podręczną torbę wypchaną kosmetykami. Tak uzbrojone wsiadły do poleconego im podmiejskiego autobusu. Jechały dość długo w piekielnym upale, bo niestety pojazd nie posiadał klimatyzacji. Makijaż zdążył się im rozmazać, a idealnie fryzury zamieniły się w sterty siana. Kierowca wysadził ich na jakimś wiejskim przystanku i wskazał dróżkę, wijącą się między winnicami.
- Ewka, jesteś pewna, że się nie pomyliłaś, to jakieś totalne zadupie – zapytała jedna z Barbi, taszcząc mozolnie ciężki bagaż.
- Faktycznie, na prawo winogrona, na lewo winogrona – dodała druga, ocierając pot z czoła.
- Spokojnie, to podobno niedaleko. Wiecie jakie są gwiazdy, lubią się izolować od plebsu – odpowiedziała wyniośle Ewka i ruszyła przodem. – O kurwa! – jęknęła już o wiele mniej elegancko, kiedy wyszła na otwartą przestrzeń. Przed nią stał stary, walący się zajazd, gdzie pewnie z dwieście lat temu zmieniano konie. Wszędzie spacerowały kurczaki i kaczki,  zostawiając paskudne pamiątki swojej obecności. Na tabliczce nad skrzypiącymi niemiłosiernie drzwiami wisiał szumny napis – HOTEL FIN DU MONDE.
- Chcesz nam powiedzieć, że zapłaciłyśmy tyle kasy za pobyt w tej dziurze?! – jęknęła najniższa z Barbi i usiadła na murku. – To mają być ci milionerzy?! – Wskazała na rozgdakane, pierzaste towarzystwo.
- Bonjur dames – rozległo się za ich plecami. Zza domu wyszedł zgarbiony mężczyzna i obdarzył ich szczerbatym uśmiechem. Wytarł brudne ręce w potargany fartuch, po czym szerokim gestem zaprosił je do środka.
- Quasimodo, uciekajmy! – Pisnęły dziewczyny i zbiły się w trzęsące się stadko.
***
    Stefan wrócił właśnie z pracy i nikt nie wyszedł mu na powitanie. Zazwyczaj, jak tylko otwarł drzwi do domu rzucały się mu na szyję jego złotowłose królewny, a potem Milena nadstawiała pachnący konwaliami policzek do pocałowania. Ty razem nikogo nie było, a z łazienki na piętrze dochodziły przeraźliwe wrzaski. Dziewczynki miały ściśle ustalony rytm dnia i kąpały się dopiero wieczorem. Zaciekawiony, na palcach wszedł po schodach i włożył głowę do środka. Stanął jak wryty na widok swoich pociech w dziwnym  błękitno - zielonym kolorze. Zarówno włosy jak i skóra maluchów wyglądały naprawdę widowiskowo.
- Co im się stało? – wykrztusił dopiero po chwili.
- Ja to co? Farbowały sobie włosy tuszem do drukarek – westchnęła ciężko Milena i wróciła do szorowania piszczących córek.
- Ale po co? Kasiu wytłumacz, co wam strzeliło do głowy? – Zwrócił się do nieco szczuplejszej dziewczynki, ściskającej swoją kaczuszkę i łykającej łzy.
- Bo ten Krzyś w przedszkolu powiedział, że blondynki są głupie. Dlatego jest o nich tyle kawałów – wyjąkała.
- Mama ubrała nam dzisiaj różowe sukienki. Wszyscy się z nas śmiali, że jesteśmy blondyny- landryny. – Dodała równie zaryczana Asia.
- Wolą niebieskie dziewczynki? – Stefan nic nie rozumiał z tej paplaniny. – Strasznie się zmieniła moda, odkąd ja chodziłem do przedszkola.
- No tato, bo ty jesteś już stary i nie wiesz, że Smerfetka jest najładniejsza i wszyscy ją kochają – tłumaczyła mężczyźnie poważnie Kasia. – Chciałyśmy być jak ona, żeby wszyscy chłopcy nas lubili. – Pociągnęła noskiem.
- Przecież ja też jestem chłopcem i uważam, że jesteście najładniejszymi królewnami na świecie. Nie widziałyście, że prawie wszystkie dziewczynki w bajkach są złotowłose. Wasi koledzy się nie znają, nie to co ja. – Wypiął dumnie pierś i dwa mokre golaski zawisły mu na szyi. Nie spodziewał się takiego zmasowanego ataku, poślizgnął się i wpadł razem z nimi do wanny, pełnej kolorowej wody.
- Pięknie, teraz mam trzech niebieskich smerfów, zamiast dwóch. – Załamała ręce Milena. – Szkoda, że nie zmieścicie się do pralki.
***
   Miki bardzo często chodził z synkiem na pobliski plac zabaw. Tomek uwielbiał huśtawki i mógł na nich przesiadywać godzinami. Dzisiaj zabrali ze sobą wiaderko, łopatkę oraz całą kolekcję foremek. Chłopczyk zaczął budować dom dla swojego kota Myćka, którego dwa dni temu dostał od dziadka Stefana. Zrobił mury z piasku i dach z patyczków od lodów. Właśnie podziwiał swoje dzieło, gdy…
- Patrz, to ten mały co ma dwóch tatusiów – pulchny, ciemnowłosy chłopiec usiadł na obramowaniu piaskownicy. – Powinni cię pokazywać w cyrku! - Zwrócił się do Tomka, któremu łzy zakręciły się w oczach. Już nieraz tak go przezywali.
- Dziwadło! – Dodał drugi, nieco niższy rudzielec.
- Sami jesteście paskudni! Moi tatusiowie są… są… - rozpłakał się na dobre i zaczął trzeć drobnymi piąstkami zarumienioną z gniewu buzię.
- Dlaczego go zaczepiacie? – Gabryś wziął na ręce łkającego synka i mocno do siebie przytulił.
- On jest inny, ma dwóch tatusiów i w ogóle… - zaczął młodszy z chłopców.
- Zamknij się, nie poznajesz? Przecież to Gryzzli, kapitan Młodych Tygrysów – szepnął starszy i zafascynowany zapatrzył się na mężczyznę. Był jego idolem, na ścianie w sypialni wisiało mnóstwo plakatów ukochanej drużyny. - To twój tata? – zapytał Tomka, który nieśmiało spoglądał w dół.
- Tak – wyszeptał cichutko.
- Coś ty mi naopowiadał? – zwrócił się do kolegi. – Mówiłeś, że jego ojciec ma dwie głowy i jest mutantem!
- Tak mówili chłopacy przed blokiem – pisnął malec. – Bo mężczyzna nie może rodzić dzieci, więc ktoś w rodzinie na pewno jest kosmitą.
- A ty głupolu swojego rozumu nie masz? – warknął brunecik. – Chodź pobawimy się, już nie będziemy się z ciebie śmiać – wyciągnął rękę do Tomka, którego buzia rozjaśniła się niczym słoneczko.
- I będziemy ziomami? – Wysunął się z bezpiecznych ramion Gabrysia i podszedł do speszonych chłopców.
- Pewnie! – odpowiedzieli, energicznie kiwając głowami.
 ***
   COSIK miał poważny problem, którego nie przewidział w swoim misternym planie. Na świat przyszły zamiast trzy, cztery małe, łaciate stworzonka. KTOSIK, INSIK oraz WESIK od razu znaleźli swoje domy i byli szczęśliwi ze swoimi małymi gospodarzami. Bliźniaczki Ostrowskie i synek Mikiego idealnie się do tego nadawały. Wszyscy mieli odpowiednią pulę genów. Biedny LOSIK został bez pary i popiskiwał żałośnie w wazie z niedzielnym rosołkiem, a COSIKOWI krajało się serduszko. Jego maleństwo cierpiało, a on nie miał mu jak pomóc. Jeśli do dłużej potrwa, jeszcze się pochoruje.
- Ale boski aromacik. – Bartek był w domu Gabrysia częstym gościem. Jako stary kawaler spragniony domowych obiadków, wpraszał się na nie kiedy tylko miał okazję. – Mogę spróbować? – Włożył nos do wazy z rosołkiem.
- Pewnie – krzyknął z kuchni Miki – nabierz sobie na talerz, ale lepiej uważaj na dodatki – zachichotał, zastanawiając się, gdzie się podział nieznośny pasożyt. Dobrze wiedział, że to jego ulubiona zupka i naczynie często służy mu za prywatne SPA.
- Dzięki – mężczyzn nalał sobie od serca pełen talerz. Ukryci pod marchewką COSIK I LOSIK obserwowali go uważnie, węsząc intensywnie noskami.
- On nieźle pachnie, chyba się nadaje – stworzonko pchnęło stremowanego potomka w stronę brzegu talerza. – Wskakuj! – Losik posłusznie wpełznął na łyżkę i nakrył się makaronem.
- Hue, hue… - Rozkaszlał się nagle Bartek. – Chyba połknąłem ziele angielskie, muszę czymś przepić.
- Wiesz – przyjrzał mu się rozbawiony Miki i podał mu szklankę wody – jakbyś jutro jakoś dziwnie się czuł, to przyjdź z tym do mnie. – Wiedział o kłopotach stworzonka i był pewien, że jego maluszek właśnie znalazł sobie gospodarza. Żałował, że nie będzie świadkiem reakcji Bartka na dziwacznego lokatora na gapę.
   Poszedł do kuchni i usiadł z kubkiem kakałka w dłoniach. Teraz, kiedy sięgnął pamięcią wstecz był wdzięczny COSIKOWI za wszystko, co dla niego zrobił. Gdyby nie ta rosołkożerna ameba, nigdy nie miałby takiej wspaniałej rodziny. Spojrzał z ogromną czułością na bawiących się na tarasie męża i synka.
 – Dziękuję przyjacielu za ten mały cud – szepnął cichutko.

KONIEC


..............................................................................................................................
Dziękuję wszystkim, którzy mi pomogli podczas pisania tego opowiadania. Zwłaszcza Michałowi dzięki któremu powstał COSIK, jemu zawdzięczacie też portret stworzonka oraz Arianie, za cierpliwe poprawianie moich licznych błędów.
Pozdrawiam czytelników - wasze komentarze napędzają moja wenę, bez nich pewnie już dawno przestałabym pisać.
Już się pisze nowe opowiadanie - ,,Dwa oblicza miłości".


niedziela, 15 września 2013

Rozdział 19

   Minęły dwa miesiące. Miłość między parami kwitła, robiło się coraz cieplej, ptaszki za oknem śpiewały na wyścigi, jednym słowem zbliżało się lato, a co za tym idzie koniec roku akademickiego. Wszyscy studenci z mniejszym lub większym zapałem ślęczeli nad książkami, chcąc mieć potem spokojne wakacje. Nie inaczej było w przypadku Gabriela i Michała.
   Kapitan wstał wcześniej, żeby zrobić dla nich obu śniadanie. Usmażył bekon, tak jak lubił na chrupko i zrobił cały talerz kanapek. Była sobota, więc nie musiał się śpieszyć. Trochę się martwił, bo narzeczony od kilku dni dziwnie się zachowywał i wyglądał na chorego. Każdego ranka wyskakiwał gwałtownie z łóżka i biegł do łazienki, jakby go ktoś gonił. Wczoraj powąchał pyszne gołąbki od jego matki, za którymi zawsze przepadał i stwierdził, że paskudnie śmierdzą, a potem pchał w siebie całymi garściami kiszoną kapustę, która też przecież różami nie pachniała. Dzisiejszy dzień nie różnił się od poprzednich. Zaspany Miki, jeszcze w piżamie, wkroczył do kuchni, pociągnął nosem po czym zbladł jak ściana i uciekł do ubikacji. Wyszedł stamtąd dopiero po kwadransie, zupełnie zielony na twarzy.
- Gabryś, ja cię proszę, schowaj ten bekon! Mój żołądek ostatnio kiepsko toleruję wędzonkę – padł na krzesło kompletnie wyczerpany.
- Zupełnie nie rozumiem, co masz do boczku – mężczyzna wziął patelnię i całą jej zawartość wpakował sobie na dwa razy do ust. – Chyba najwyższy czas iść do lekarza, to zbyt długo trwa jak na zwykłe zatrucie. Mam znajomego chirurga, zrobi ci USG brzucha.
- Ale potem mi przechodzi i świetnie się czuję, nawet trener mnie ostatnio pochwalił – Michaś popatrzył na niego błagalnie. – Zresztą wiesz, że na takie badania trzeba czekać tygodniami! Do tego czasu samo przejdzie. - Od dziecka bał się lekarzy, na widok białego fartucha dostawał dreszczy, a już pobieranie krwi, to był prawdziwy dramat. Nie chciał wyjść przed Gabrysiem na mięczaka.
- Nie bądź niemądry, zaraz do niego zadzwonię i umówię cię na najbliższy termin – wyjął komórkę i po krótkiej rozmowie popatrzył na chłopaka tryumfalnie. – W poniedziałek rano masz być na czczo.
- Ale… ale… - pisnął Miki, nie wiedząc jak się z tego wyplątać. Wstał i zerknął do dużego lustra wiszącego na ścianie. – Wcale nie wyglądam tak źle – burknął, podniósł koszulkę do góry i zaczął uważnie oglądać brzuch. – No może trochę przytyłem, ale to nie powód, by iść do specjalisty. Twoja mama nas przekarmia – wydął usta, niczym uparte dziecko.
- Głuptas – szepnął mu Gabryś do ucha i objął ramionami, przytulając się do jego pleców. Zaczął błądzić gorącymi ustami po jego smuklej szyi. Ręce powędrowały do przodu i bezczelnie zaczęły obmacywać brzuch chłopaka. – Faktycznie, zrobił się jakby lekko wypukły – ciekawskie dłonie przesuwały się pieszczotliwie, a na policzkach Mikiego wykwitły ciemne rumieńce.
- Chyba nie jestem aż tak słaby, jak myślałem – poczuł znajome napięcie w dole brzucha i zawstydzony spuścił głowę. Nadal w sprawach intymnych był bardzo nieśmiały. 
- Rzeczywiście, wygląda na całkiem ożywionego – zachichotał Gabryś i spojrzał w szklaną taflę. Dłonie powędrowały niżej, chcąc dokładnie zbadać sprawę.
 - Och… - wyjąkał i nogi się pod nim ugięły, kiedy długie palce zacisnęły się na wypukłości w jego spodniach.
***
   Gabriel poinformował pana Pokrzywkę o kłopotach zdrowotnych Michasia. Ze zdumieniem usłyszał, że bardzo podobne ma jego matka. Objawy były identyczne - poranne mdłości, nadwrażliwość na zapachy, napady wilczego głodu. Obaj po krótkiej rozmowie doszli do wniosku, że być może zarazili się tym samym wirusem.

   Stefan z Mileną także siedzieli przy stole i jedli śniadanie. Kobieta podobnie jak Michaś, co rano słaniała się na nogach, by dwie godziny później tryskać niesamowitą energią i żywotnością.
- Milenko, czas coś z tym zrobić – Mężczyzna próbował łagodnie namówić kobietę na wizytę u lekarza. – Michaś też, źle się czuje i jest mu niedobrze. Robiliśmy kilka razy wspólnego grilla…
- Sugerujesz, że moje potrawy zaszkodziły twojemu synowi?! –  spojrzała na niego groźnie. Była wytrawną kucharką i nie znosiła, kiedy ktoś krytykował jej kuchnię.
- Nic takiego nie powiedziałem – Pokrzywka podniósł ręce do góry w geście poddania. – Tylko się martwię kochanie – pocałował ją w policzek.
- Prawdę mówiąc, jakbym nie była w stu procentach pewna, że stałam się całkowicie bezpłodna po urodzeniu Gabrysia, to bym pomyślała, że jestem w ciąży – odezwała się z wahaniem, po chwili milczenia. – Masz rację, załatwmy to jak najszybciej.
- Pójdę z tobą, jeśli pozwolisz – uśmiechnął się do niej uspokajająco Stefan.
- No myślę i będziesz trzymał mnie za rękę. Nie lubię szpitali – dodała już mniej zadziornie.
- Zupełnie jak Michaś, robił zawsze dramat z każdego szczepienia.
- Zadzwonię do znajomego chirurga – Milena wzięła do ręki telefon. Umówiła się oczywiście na… poniedziałek rano.
***
   W poniedziałek to Michaś, który całą noc kiepsko spał, obudził się wcześniej. Pobiegł od razu do kuchni i zrobił sobie kakałko. Doskonale wiedział, że jak nie będzie na czczo, to badanie nie ma sensu. Nie miał ochoty, by jakiś obcy facet obmacywał mu brzuch. A nuż okaże się, że będą konieczne zastrzyki? Na samą myśl garnuszek zadrżał w jego dłoni. Dwa dni przymilał się do Gabrysia, aby mu odpuścił i zapomniał o wizycie w poradni. Uparty Grizzly niestety nie ustąpił.
- Oddawaj to natychmiast! – mężczyzna podkradł się z tyłu i wyrwał mu z ręki kubek.
- Jesteś bez serca! – pociągnął nosem Miki i wbił w niego lśniące ślepka. - Zobaczysz, że ci tam zemdleję – zagroził. Dzisiaj o dziwo całkiem nieźle się czuł, miał tylko lekkie mdłości.
- Jak się tam przewrócisz, to cię bez trudu uratują. Dostaniesz kilka zastrzyków i będziesz jak nowy – dodał tym samym tonem mężczyzna. Narzeczony przez weekend wyczerpał jego pokłady świętej cierpliwości. Strasznie trudno było się oprzeć tym błagalnym oczętom i zasmuconej buzi. Był dumny, że udało mu się wytrwać.
***
   Po godzinie, podczas której kapitan pilnował narzeczonego na każdym kroku żeby czegoś nie spsocił,  znaleźli się w poradni. Michaś trzymany mocno za rękę, szedł za nim jak na ścieńcie. Pod drzwiami spotkali się z rodzicami.
- Jesteś porządnym facetem – Pokrzywka klepnął Gabrysia po raz pierwszy po przyjacielsku w ramię. – Musiało być ciężko, co?
- Prawda, Miki to paskudny przypadek fobii szpitalnej – westchnął, wznosząc oczy do nieba.
- Sam jesteś przypadek, ale oślego uporu – warknął chłopak i spojrzał na nich spode łba.
- Chłopcy, nie kłóćcie się – odezwała się spokojnie pani Milena. - Zaczekamy tu na was i potem pojedziemy do mnie. Raz możecie sobie odpuścić zajęcia.
- Pani Ostrowska - rozległ się głos pielęgniarki – prosimy do gabinetu. - Stefan przepuścił kobietę przodem i razem weszli do środka. Lekarz wskazał jej kozetkę, przy której stała aparatura do USG, a mężczyźnie krzesło. Wypytał dokładnie o objawy i z każdym słowem Mileny robił coraz bardziej zdziwioną minę, ponieważ przedłożyła mu dokumenty, że faktycznie jest bezpłodna od dwudziestu kilku lat.

- Może to rzeczywiście jakaś niestrawność lub wirus. Gdyby nie te dokumenty stawiałbym na ciążę – uśmiechną się do kobiety, którą znał od wielu lat. Prowadziła wszystkie jego sprawy sądowe z byłą żoną. Przyłożył nażelowaną głowicę do jej lekko zaokrąglonego brzucha i aż podskoczył ze zdumienia. – Chyba zawołam kolegę – podniósł słuchawkę i zadzwonił do ginekologa, przyjmującego w sąsiednim pokoju. Zaaferowany lekarz przybiegł natychmiast. Chirurg wskazał na ekran aparatu.
- To jakiś pieprzony cud – wyrwało się zaskoczonemu mężczyźnie. - Jajowody zarośnięte i niedrożne, jajniki uszkodzone, a w brzuchu bliźniaki! Jest pani niesamowitą farciarą – zwrócił się do Mileny, która zastygła niczym mumia z wytrzeszczonymi oczami.
- Niech pan to powtórzy jeszcze raz – odezwał się słabym głosem pobladły Stefan. Miał wrażenie, że ktoś zresetował mu mózg. Będzie ojcem…? Dzieci… dwoje dzieci… - To niemożliwe. – Chciał wstać, ale z powrotem osunął się na krzesło.
- Może wody? – zaproponował uprzejmie chirurg. Przyszły tatuś jakoś wyjątkowo mizernie wyglądał. Tymczasem Milena tylko otwierała i zamykała usta, nie wydając z siebie żadnego dźwięku, zupełnie jak wyciągnięta na brzeg, oszołomiona ryba. Dopiero pół godziny później przyszli rodzice, doszli na tyle do siebie, by wyjść z gabinetu. Gabryś zaniepokojony podbiegł do matki, widząc, że słania się na nogach. Pomógł jej usiąść na fotelu w poczekalni.
- Coś się stało? To coś poważnego? Da się wyleczyć? – zarzucił ją pytaniami.
- Spokojnie dziecko, idź z Michasiem i przestań dramatyzować. W domu wszystko ci wyjaśnię. – Poklepała go po ręce. – Stefan, idź przynieś dwie kawy, przydadzą się nam obojgu, tatuśku!
***
   Gabryś nic z tego nie rozumiał, ale skoro mama nie wyglądała na jakąś szczególnie załamaną, to chyba nie mogło być tak źle. Stefan czule się nią zajmował, najwidoczniej także czymś poruszony. Kapitana zaczęła zżerać ciekawość. Co takiego mogli usłyszeć, że zaczęli tak do siebie szeptać, a nawet uśmiechać się coraz szerzej?
- Pokrzywka Michał – rozległ się ponownie głos pielęgniarki. Kapitan musiał wepchnąć na siłę swojego krasnoludka do środka, bo zaparł się w progu i chciał uciekać.
- Wejdź dziecko. – Uśmiechnął się do Mikiego chirurg. - Rozdajemy tu lizaki i nie robimy zastrzyków. - Chłopak na takie oświadczenie nieco się zawstydził i posłusznie położył na kozetce, na której jeszcze przed chwilą leżała zaszokowana Milena. – Nie wyglądasz mi na chorego.
- Bo nie jestem, tylko ten dureń się uparł i przywlókł mnie tu siłą – warknął w stronę Gabrysia.
- Ale skoro jesteś, to odsłoń brzuch – chirurg wziął do ręki głowicę. – USG nie boli i trwa tylko z kwadrans.
- No dobra, niech wam będzie, miejmy to z głowy – podniósł koszulkę i nieco opuścił spodnie. – I nie będzie pan przyciskał? – zapytał lekko zaniepokojony.
- Nie muszę, to najnowsza technologia i bę… - lekarz umilkł i przetarł oczy, potem jeszcze raz przetarł i jeszcze raz… - Siostro, zawołaj ginekologa, ale najpierw daj mi szklankę zimnej wody. – Wypił podany płyn jednym chaustem. – Może lepiej zwołaj wszystkich lekarzy jacy są w przychodni. Natychmiast!
- Co się dzieje? – Zdenerwowany Michaś podniósł głowę.
- Nie ma powodu do paniki. – Lekarz zasłonił sobą monitor. – Zwołałem tylko konsultację. – Wykręcał się od odpowiedzi jak potrafił najlepiej. Właśnie trafił mu się materiał do pracy profesorskiej. Jeśli dobrze pójdzie będzie sławny na cały świat. Po chwili przybyli zaciekawieni specjaliści różnych dziedzin medycyny. Skoro ktoś prosił ich wszystkich o przybycie, to znaczy, że trafił mu się nadzwyczajny przypadek. Tymczasem Gabryś przysunął się z krzesłem do Michasia i wziął go za rękę.
- Nie bój się, to na pewno nic takiego. – Starał się zachować spokój, którego wcale nie czuł. Wiedział jednak, że jeśli spanikuje, to narzeczony wpadnie w histerię. Chłopak coraz bardziej się denerwował, a kiedy gabinet zapełnił się białymi kitlami, dosłownie zaczął się trząść. Wszyscy gadali, szeptali, kręcili głowami i przepychali się przed monitorem, niczym banda podnieconych nową plotką przekupek. – Cisza! – ryknął na nich coraz bardziej wkurzony Gabryś. – I gadać co jest grane, bo nie ręczę za siebie!
- Czy ty na pewno jesteś chłopcem? – zapytał jeden z lekarzy. – Jeśli tak, chcemy zobaczyć twoje narządy.
- Nie ma mowy! – pisnął Miki, podniósł się gwałtownie i wdrapał na kolana narzeczonego. Wtulił się w jego tors niczym bezbronne dziecko. – Zabierz mnie do domu – wyszeptał płaczliwie.
- Wszyscy wychodzą, albo spotkamy się w sądzie! Moja matka jest najlepszym adwokatem w Krakowie! – rzucił groźnie Gabryś i przytulił mocno do siebie przestraszonego chłopaka.
- Nie denerwujcie się, zostanę tylko ja i ginekolog, bo jego opinia jest niezbędna – odezwał się ugodowo chirurg. Nie chciał zaczynać z Ostrowską, która nosiła przezwisko Szkarłatnej Pogromczyni, z powodu ciętego języka i nieustępliwości podczas rozpraw. Dosłownie miażdżyła swoich przeciwników siłą argumentów. Lekarze szemrając wyszli, oni też doskonale znali słynną panią mecenas.
- Panie doktorze, co mi jest? Umieram? – zapytał cichutko Michaś, gdy zostali sami. Przez jego skołataną głowę przelatywało tysiąc myśli na sekundę.
- Myślę, że lepiej wam pokażę, bo na słowo to wy mi nie uwierzycie. – Odwrócił do nich ekran aparatu. Widać na nim było w pełni ukształtowane maleństwo, poruszające leniwie rączkami i nóżkami. Obraz był bardzo wyraźny i kolorowy, było widać kiedy ziewnęło. Mogli nawet policzyć paluszki.
- Chce mi pan powiedzieć, że w moim brzuchu jest dziecko?! – szepnął zbielałymi wargami Michaś. – Przecież to niemożliwe, jestem mężczyzną! Będę musiał je urodzić?! Będzie krew?! Pan się na pewno pomylił! – Zaczął histerycznie krzyczeć.
- Jakie dziecko?! – wrzasnął Gabryś. – To ukryta kamera czy coś?! Skończ człowieku z tymi głupimi żartami, bo wypruję z ciebie flaki! - Złapał lekarza za kitel i podniósł do góry niczym marionetkę. Potrząsał nim miarowo, jakby chciał przywrócić jemu i sobie zdrowy rozsądek.
- Może zawrzemy rozejm i zajmiemy się przyszłą ee… matką? – zapytał flegmatycznie ginekolog, przyglądający się tym scenom z filozoficznym spokojem. – Nie martw się mały, jak przyjdzie czas zrobimy ci cesarkę i będziesz jak nowy. – Zwrócił się do Michasia.
- Chcecie mi zrobić operację?! Sami sobie rodźcie, pomyleńcy! – Chłopak zwinnie niczym jeleń skoczył na równe nogi i umknął z gabinetu, zanim ktokolwiek zdążył drgnąć.

niedziela, 8 września 2013

Rozdział 18

      Ojciec Michasia przebierał się kilkakrotnie, ale za każdym razem jak spojrzał w lustro, nie był ze swojego wyglądu zbytnio zadowolony. Niestety nawet najlepsza koszula czy eleganckie spodnie nie mogły mu odebrać  minionych lat, ani zmarszczek w kącikach oczu. Nadal był bardzo przystojnym mężczyzną, ale czy wystarczająco by oczarować Milenę? Nie miał pojęcia.Wiedział, że kobieta jest bardzo wymagająca i chciał się jej zaprezentować od najlepszej strony. Nie spał całą noc, co niestety widać było po jego twarzy i cieniach pod oczami. Wspomnienia z dawnych lat nie pozwoliły mu zmrużyć oka. Syn dorastał, a on czuł się coraz bardziej samotny. Pamiętał jak doskonale rozumieli się kiedyś z Mileną i miał nadzieję, że nawet jeśli nie zostaną parą, to przynajmniej dobrymi przyjaciółmi. Kupił jeszcze po drodze bukiet tulipanów i udał się do domu Ostrowskich na spotkanie z przeznaczeniem. Na widok stojącej w drzwiach kobiety, jego serce zaczęło żywiej bić. Wyglądała niesamowicie dziewczęco w kremowej sukience i dopasowanym żakiecie, jakby zatrzymał się dla niej czas. W oczach Stefana była równie atrakcyjna jak dwadzieścia lat temu.
- Połknąłeś język czy coś? – zapytała rozbawiona jego oszołomioną miną i cielęcym spojrzeniem.
- Zastanawiam się czy podołam… - uśmiechnął się do niej promiennie i podał bukiet.
- Podołasz? – kobieta popatrzyła na niego z kompletnym niezrozumieniem.
- Jesteś taka piękna, że adoratorzy zlecą się do ciebie niczym pszczoły do miodu, a ja już nie jestem taki młody i mogę nie dać rady odpędzić ich wszystkich.
- Romantyczny głuptas – pocałowała go delikatnie w policzek. – Myślę, że czas odwiedzić okulistę. Kto by się tam oglądał za starszą panią – ruszyła do furtki z zdartym nosem, ale wewnątrz zrobiło się jej jakoś wyjątkowo ciepło i poczuła się lekko jak ptak. Stefan nadal był tak słodki i czarujący jak go zapamiętała.
***
   Wczesnym popołudniem Gabryś z Mikim wracali razem ze szkoły. Był piękny, wiosenny, ciepły dzień, a oni mieli w perspektywie długi weekend. Kapitan obracał w palcach pęk kluczy i zerkał niepewnie na chłopaka, który w końcu zatrzymał się na środku chodnika i popatrzył na niego wyczekująco.
- Mów co tam kombinujesz, zanim cię rozsadzi – Miki podparł się pod boki i zaczął tupać niecierpliwie nogą.
- Tak sobie pomyślałem, że właściwie uczyć się nie mamy czego, więc moglibyśmy gdzieś pojechać. Mamy mały domek w górach, to niedaleko, tylko dwieście kilometrów. Jeśli się sprężymy, to wieczorem bylibyśmy na miejscu. Pomyśl kochanie - nachylił się do ucha narzeczonego – tylko ja, ty i natura – kusił z błyszczącymi oczami.
- Chciałeś chyba powiedzieć tylko ja, ty i bzykanie przez trzy dni! – chłopak popatrzył na niego groźnie. – A potem ból tyłka przez tydzień!
- Ale skarbie… - jęknął Gabryś, rozczarowany, że tak szybko rozszyfrował jego piękne plany.
- Dobra, jedziemy…
- Ee…? – mężczyzna nie mógł uwierzyć w to co usłyszał.
- No to, nie jedziemy…
- Jesteś najlepszy! Zobaczysz, jak się będziemy dobrze bawić!– kapitan porwał w ramiona swojego krasnoludka i zakręcił nim jak wariat, po czym zaczął obcałowywać bez opamiętania. Miki bynajmniej nie protestował, cały dzień tęsknił za narzeczonym, choć nigdy by się do tego nie przyznał. Wtulił się w swojego wielkiego miśka i pozwolił mu na odrobinę szaleństwa. Przechodzący obok ludzie mijali ich z szerokimi uśmiechami. Bijące od nich szczęście i radość były wprost zaraźliwe.
***
    Sebastian wrócił do mieszkania dopiero wieczorem. Zajęcia na uniwerku późno się skończyły, zazdrościł dziewczętom, które już w południe były wolne. W miejscowym monopolu kupił jeszcze butelkę malagi, miał nadzieję, że będzie pasować do kolacji, jaką obiecały mu współlokatorki. Chwilę pukał do drzwi, ale nikt mu nie otworzył. Wyciągnął więc klucze i wszedł do mieszkania, a właściwie tylko do przedpokoju, bo to co zobaczył, całkowicie go zamurowało na dobrych kilka sekund. Światła były pogaszone, a na podłodze poustawiano kolorowe lampki, tworząc jakby alejkę, która zmierzała wprost do salonu z którego dobiegała go nastrojowa muzyka. Doszedł go zapach wschodnich kadzideł, a snujące się w powietrzu wonne dymy zacierały kontury przedmiotów. Poczuł się, jakby ktoś przeniósł go niespodziewanie do pałacu Alladyna. Ściągnął buty i ruszył wyznaczoną trasą w nieznane. Nie miał pojęcia, co znowu wymyśliły, te dwie niemożliwe blondynki. Miały całe popołudnie na realizacje najdzikszych fantazji. Już z daleka słyszał ich śmiech. Zatrzymał się na progu pokoju, który wyglądał jak ze snu. Oświetlały go tylko świece i płonący na kominku ogień. Dywan zarzucono dziesiątkami jedwabnych szali i poduszek, tak że prawie nie było go widać. Leżały na nim w kuszących pozach dwie piękne odaliski, w samej tylko koronkowej bieliźnie i pończochach. Chichotały, karmiąc się nawzajem winogronami, które zmysłowymi ruchami wkładały sobie nawzajem do ust.
- Sebulku, przyłącz się do nas – Ilona wstała i ruszyła w jego stronę, kołysząc kusicielsko biodrami.
- Skarbie, nie jesteś głodny? – Gerdi wskazała na stojącą w kącie ławę zastawioną najróżniejszymi przekąskami. – Masz nieodpowiedni strój – wręczyła mu jedwabne, męskie stringi i pchnęła w kierunku łazienki. – Pośpiesz się, nakarmimy cię – szepnęła, patrząc na niego przeciągle spod długich rzęs. – Jesteś mi coś winien.
Chłopak nigdy w swoim życiu tak szybko się nie umył. W rekordowym tempie wziął prysznic, założył to coś, co wręczyły mu dziewczyny i dosłownie po dziesięciu minutach był w pełni ,,gotowy’’ do konsumowania ,, kolacji’’. Stanął przed lustrem i zawstydzony poprawił na sobie stringi, które za nic nie chciały dobrze leżeć na bojowo nastawionym penisie. Z płonącymi policzkami i głową pełną szalonych marzeń, nie miał odwagi spojrzeć sobie w oczy. Napiął mięśnie pragnąc dodać sobie powagi. Chciał wyglądać jak super męski właściciel tego małego haremu.
Kiedy nieśmiało wszedł do pokoju, na jego widok  piękne odaliski tylko się uśmiechnęły i wyciągnęły ramiona. Nie miał głuptas pojęcia, jak czarująco wygląda taki zarumieniony, z nieśmiałym uśmiechem na ustach. Już po chwili leżał na miękkich poduszkach, karmiony i pieszczony przez dwie pary niecierpliwych rączek. Miał wrażenie, że właśnie trafił do nieba i miał nadzieję, że ten niezwykły sen będzie trwał cały weekend.
***
    Milena ze Stefanem spędzili bardzo miły wieczór we włoskiej restauracji. Panowała tam bardzo miła atmosfera. Lokal urządzony był w stylu starej winiarni i miał pośrodku drewniany parkiet, na którym wirowało kilka przytulonych do siebie par. Z głośników płynęły stare przeboje z San Remo, piękne piosenki o miłości powodowały w sercach gości słodki zamęt i wzbudzały palącą tęsknotę, którą ugasić mogła tylko druga osoba.
   Wspominali swoje szkolne czasy, kiedy tak bardzo byli razem szczęśliwi. Patrzyli sobie głęboko w oczy, pili wino i rozmawiali przyciszonymi głosami. Nawet nie wiedzieli, kiedy ich ręce same powędrowały w swoim kierunku po blacie stolika. Palce splotły się ze sobą pieszczotliwie, witając dawno nie widzianych przyjaciół. Stefan wziął Milenę za rękę i zaprowadził na parkiet. Zaczęli powoli okręcać się w upojnym walcu. Wtuleni w siebie, zasłuchani, całkowicie stracili kontakt z rzeczywistością. Liczyła się tylko ta magiczna chwila…
- Odbijany! – rozległ się tuż obok natarczywy, męski głos.
- Znikaj! – mruknął w jego stronę Pokrzywka i mocniej objął partnerkę ramionami.
- Sam znikaj frajerze! Jesteś za cienki w uszach i portfelu na taką damę! – obwieszony złotymi łańcuchami, napakowany osiłek szarpnął Milenę do siebie. Mężczyzna nie odpowiedział, tylko walnął go pięścią w wyszczerzoną gębę aż zachrzęściło. Bezczelny cham jak nic, będzie musiał pofatygować się do chirurga, żeby nastawił mu nos. W tym momencie drab mu oddał, trafiając w delikatną kość pod okiem.
- Poszaleliście?! – wrzasnęła Milena, ściągnęła solidnego sandałka i trzasnęła nim napastnika w ogoloną głowę ze sporą siłą, nabijając mu niezłego guza.
- Co za kobieta! Wyjdź za mnie – westchnął drab, trzymając się za zakrwawiony nos.
- Złamać ci jeszcze szczękę, żebyś się w końcu zamknął?!- zapytał uprzejmie Stefan. Finał tej historii był taki, że całą trójką wylądowali na bruku przed restauracją z dożywotnim zakazem wstępu. Mężczyźni zerkali na siebie nieprzyjaźnie, warcząc niczym wściekłe psy. Kobieta popatrzyła na obu z groźną miną i tupnęła zgrabną nóżką.
- Do samochodów troglodyci, natychmiast! Dawaj kluczyki, bo na to ok,o to ty chyba niewiele widzisz! – rzuciła do Pokrzywki.
- Trzymaj się koleś – wielkolud poklepał niespodziewanie Stefana po ramieniu. – Ostra ta twoja niunia. Nie daj się wziąć pod pantofel – stwierdził już całkiem przyjaźnie, wsiadł do czarnej BMKi i odjechał z piskiem opon. 
- Eh faceci – pokręciła głową Milena – kompletny brak rozsądku. Nie rozumiem tej waszej idiotycznej, męskiej solidarności. Wsiadaj, pojedziemy do mnie – wprawnie włączyła silnik. - Ktoś musi ci opatrzyć te wojenne rany, mój ty bohaterze – dorzuciła złośliwie.
***
   Miki i Gabryś pobili wszelkie rekordy szybkości w pakowaniu. Po godzinie byli już w drodze do Zakopanego. Podróż przebiegła gładko, ponieważ zmęczony chłopak zasnął i nie przeszkadzał swoją paplaniną narzeczonemu. Kilka kilometrów przed miastem skręcili w boczną, mało uczęszczaną drogę. Terenowy samochód kapitana podskakiwał na leśnych wybojach. Miki obudził się, kiedy gwałtownie zahamował przed bramą.
- Wstawaj śpiochu, trzeba wnieść bagaże – mężczyzna wskazał ręką na góralską, drewnianą chatę, ukrytą pomiędzy srebrnymi świerkami.
- To już? – zaskoczony chłopak wysiadł i z przyjemnością wciągną do płuc rześkie, pachnące żywicą powietrze. – Szkoda, że tak ciemno i prawie nic nie widać. Wykąpał bym się – westchnął i wszedł do środka, taszcząc swój plecak.
- Daj mi dwie minuty – Gabryś z diabelskim błyskiem w oczach rzucił bagaże tuż za progiem i pognał przed siebie. Wrócił po chwili z szerokim uśmiechem i wziął zaskoczonego chłopaka na ręce, ale zamiast w głąb domu wyniósł go do ogrodu.
- Co ty wyprawiasz wariacie? – pisnął  Miki i złapał go mocno za szyję, kiedy potknął się w ciemnościach o jakiś kamień.
- Zobaczysz – rzucił z tajemniczym uśmiechem i skierował się na tyły posesji. Tam w zacisznym kąciku, między krzewami malin, oświetlone paroma lampionami, bulgotało radośnie ciepłe źródełko, wyłożone dla wygody błękitnymi kafelkami. Na drewnianej ławie leżało kilka puchatych ręczników i dwa szlafroki. – Mały raj, matka zapłaciła za niego majątek – mężczyzna tylko zrzucił buty i tak jak stał wszedł do wody. Postawił swój cenny ładunek i zaczął go rozbierać niecierpliwymi dłońmi, rozrzucając ubrania po całej okolicy.
- Ga… Garbryś… - westchnął cichutko chłopak, kiedy ciepłe wargi zaczęły obsypywać jego zarumienione policzki delikatnymi pocałunkami. – Sąsiedzi…
- Najbliższy ze trzy kilometry stąd, więc możesz zdzierać ryjek do woli – szybko zrzucił swoje ubrania i zaczął błądzić rękami po nagiej skórze narzeczonego, który tak wspaniale reagował na każdy, najdrobniejszy nawet gest.
- Ja nigdy nie krzyczę! – prychnął oburzony Michaś.
- Nie? – mężczyzna posadził go nagim tyłkiem na obramowaniu jacuzzi i uklękną między szeroko rozsuniętymi udami, które zaczęły drżeć, jak tylko położył na nich dłonie. Pochylił głowę i wziął do ust twardniejącego penisa kochanka. Dobrze wiedział, że nie uda mu się zbyt długo zachować milczenia. Zerknął do góry i z rozbawieniem zobaczył jak mały uparciuch, desperacko wciska sobie do buzi pięść, byle tylko postawić na swoim. – Mhm… - zamruczał gardłowo i liznął delikatna skórkę na całej długości. Jego ręce też nie próżnowały, jedna masowała jądra chłopaka, a druga zakradła się do zaciśniętego wejścia.
- Aa…! – wyrwało się z ust chłopaka, kiedy pierwszy palec zaczął pieścić go od środka. Na nic się zdało mocne postanowienie, że pokaże temu draniowi jaki z niego macho. Omal nie lewitował, kiedy podrażnił jego prostatę samym tylko opuszkiem. Wzburzona fala rozkoszy porwała go za sobą, przyćmiła świadomość i rozpaliła w jego wnętrzu biały ogień namiętności. Pożądliwie pokręcił biodrami, chcąc więcej tych oszałamiających zmysły doznań.
- Poproś ładnie, to dolecimy razem do gwiazd – kapitan nie mógł sobie odmówić podroczenia się odrobinę z narzeczonym, który jęczał coraz głośniej, spazmatycznie chwytając powietrze. Z zamglonymi, czekoladowymi oczami i rozchylonymi, nabrzmiałymi ustami, cały oddawał się tej chwili, ulegle poddawał się jego rękom i ustom. Mężczyzna uwielbiał, kiedy był taki słodki i namiętny, cały zdany na jego łaskę i niełaskę.
- P-proszę – zaskomlił błagalnie i wygiął ciało w łuk. – Weź mnie mocno, najmocniej jak potrafisz! – krzyknął ochryple.
- Mój skarbie – warknął zmysłowo Grizzly, złapał chłopaka za pośladki, osunął się z nim do parującej wody i posadził na udach przodem do siebie. – Patrz na mnie – zaczekał aż otworzy szeroko oczy i w tym momencie pchnął do góry, zagłębiając się po jądra w wilgotnej ciasnocie.
- O...och… – krzyczał już na całe gardło Miki, całkowicie zapominając o swoich postanowieniach. Każde pchnięcie przeszywało jego wyprężone ciało milionami rozkosznych dreszczy. Poruszał się coraz szybciej i szybciej, nie spuszczając błyszczących oczu z gorejących źrenic narzeczonego.
- Teraz! – szepnął Gabryś, poczuł jak chłopak napina się i wypuszcza na jego brzuch ciepły strumień spermy. Sam nisko zajęczał i poszedł za jego przykładem. Po czym przygarnął do siebie słaniającego się krasnoludka, który natychmiast mocno się w niego wtulił i położył mu głowę na ramieniu.
- Kocham cię, kocham – szepnął mu do ucha i zmieszany tym wyznaniem, ukrył twarz w jego szyi.
- Też cię kocham maleńki – mężczyzna miał wrażenie, że trzyma w ramionach cały świat, bo ten drobny chłopak był dla niego całym światem. Nie wyobrażał sobie już życia bez niego. Miał nadzieję, że przejdą przez niego dłoń w dłoń i razem się zestarzeją.
***
   Milena zawiozła poturbowanego Stefana do swojego domu i usadziła na krześle, przy kuchennym stole. Po chwili wróciła z apteczką w rękach. Wyciągnęła wodę utlenioną, altacet w żelu i opatrunki. Rozłożyła to wszystko na blacie i zobaczyła wpatrzone w te akcesoria, lekko spanikowane oczy mężczyzny.
- Nie bądź dzieckiem, trzeba to zdezynfekować – ujęła go pod brodę. Na policzku miał niewielką rankę, ale siniec pod okiem rozmiarów sporej pięści i niezłą opuchliznę.
- Nie będę cię fatygować, zaplamię podłogę – mężczyzna z niewyraźną miną próbował się poderwać na nogi.
- Siadaj tchórzu! – pogroziła mu kobieta. – Nie trzeba było bawić się w Rambo!
- Ale to strasznie szczypie! – Stefan odchylił się jak mógł do tyłu, byle jak najdalej od wody utlenionej.
- Dostaniesz znieczulenie – uśmiechnęła się do niego psotnie Milena.
- Ee…?
- Spójrz, francuska koronka, zawsze ją lubiłeś – zaczęła powoli, zmysłowymi ruchami rozpinać przód sukienki. Przybliżyła się do zaskoczonego mężczyzny, który niczym zahipnotyzowany, wpatrywał się jej w dekolt i wyłaniające się z niego krągłe piersi odziane w bladoróżowe cudeńko. Dwie aksamitne piękności zatrzymały się tuż przed nosem oszołomionego Stefana. Nawet nie poczuł, kiedy zdezynfekowała i opatrzyła mu ranę.
- To najlepsze znieczulenie o jakim słyszałem – mężczyzna objął kobietę w wąskiej talii i posadził na swoich kolanach. – Pokażesz mi cały komplet – szepnął jej czule do ucha.

- Być może, jeśli się postarasz – zachichotała i zarzuciła mu ręce na szyję.
***
   COSIK w doskonałym humorze pływał w wazie z letnim rosołkiem, stojącej na stoliku, w sypialni matki Gabrysia. Co tam robił? Zwykle nie trzyma się zupy obok łóżka. Zakochana para, wygłodzona po upojnej nocy, posilała się nim nad ranem. Dzięki temu stworek miał zapewnione prywatne jakuzzi, tylko do swojej dyspozycji, skąd zamierzał następnego dnia, przenieść się z powrotem do Michasia. Dokonał dzieła swojego życia i mógł oddać się słodkiemu nieróbstwu. Teraz nic nie zagrażało już jego planom. Rodzice będą mieli wkrótce swoje problemy i troski, przestaną się więc wtrącać w związek ich dzieci. Zapewnił całe pokolenia gospodarzy małym COSIKOM, które niedługo przyjdą na świat. Michaś był wyjątkowy, nie każdy nadawał się na dom dla stworzonka. Ludzie w ogóle byli dziwni i nie zawsze ich rozumiał, choć bardzo się starał, by jego pan miał wszystko co najlepsze. On nie potrzebował towarzyszki, by wydać na świat potomstwo. Musiał jedynie zapewnić mu doskonałe warunki, żeby rosło zdrowe i szczęśliwe.

Nie uważał się za pasożyta, przecież dawał z siebie tyle ile brał. Dbał o swojego gospodarza jak umiał najlepiej. Chłopak na pewno będzie szczęśliwy z tym porywczym wielkoludem, który uwielbiał ziemię po której stąpał. Przyśpieszył i wywinął kilka szalonych salt. Życie było piękne, a pani Milena gotowała najlepszy rosołek na świecie. Michaś koniecznie powinien się tego nauczyć. Miał też podstawy sądzić, że będzie zadowolona z niespodzianki, którą dla niej przygotował. Tak bardzo ją polubił, że obdarzył ją podwójną dawką radości.
***
   Weekend minął wszystkim bardzo szybko, można nawet powiedzieć, że trzem wlekącym się właśnie na trening, spóźnionym chłopakom, zupełnie jak niezwykły sen. W progu sali gimnastycznej powitało ich ciężkie spojrzenie trenera Orkowskiego, który wymownym gestem zapędził ich do rozgrzewki. Nie minęło kilka minut, jak mężczyzna zaczął dosłownie warczeć, czym zwrócił na nich uwagę reszty drużyny, ćwiczącej właśnie podania. Trzej najlepsi gracze wyglądali jak prawdziwe ofiary losu. Przodem biegł, a raczej smętnie truchtał Seba, ziewał przy tym szeroko i toczył dookoła nieobecnym wzrokiem. Widać było, że tym o czym najbardziej teraz marzy jest ciepłe łóżeczko. Za nim, kulejąc o dziwo na obie nogi, wlókł się Miki, który także wyglądał jakby miał zaraz paść na parkiet i zasnąć. Gabryś wyglądał na bardziej ożywionego, co nie znaczy, że bardziej przytomnego. Człapał dziarsko na końcu wpatrzony w tyłek swojego krasnoludka, jakby to był talerz pełen złocistych frytek ze schabowym. Nie oblizywał się tylko dlatego, że czuł na sobie wściekłe spojrzenie Orkowskiego.
- Ludzie, co wam się do jasnej cholery stało?! Mieliście trzy wolne dni, a wy wyglądacie jakbyście wrócili z kamieniołomów! – ryknął, aż zadrżały szyby.
- To możemy sobie usiąść? – Seba padł na ławkę,  a koło niego kapitan. Michaś jednak nadal stał z niezdecydowaną miną, bezwiednie masując pośladki.
- Ci dwaj – wskazał na Miki i kapitana - to od razu wiadomo co robili – zachichotał Sylwek i poprawił białe włosy, które wysunęły mu się spod gumki, a jego ofiary zarumieniły się po same rzęsy. – Panienka też ostatnio dziwnie się zachowuje. Ta przeprowadzka chyba mu zaszkodziła.
- Sebciu, czy to prawda, że mieszkasz z dwiema najładniejszymi laskami w szkole? – zapytał Bartek, a reszta zaciekawionej drużyny otoczyła nieszczęśnika, który nie wiedział, gdzie podziać oczy.
- A co chcesz się wprowadzić? Nie ma miejsca, mamy tylko jedno łóżko – wyrwało się chłopakowi, zanim zdążył ugryźć się w język.
- Śpicie w nim we trójkę?! – wytrzeszczył na niego oczy Kamil, a mina zmieszanego kolegi mówiła sama za siebie. – Chyba też sobie usiądę!
- Powiedz, dały ci się chociaż pomacać? Ta Gerdi to ma najfajniejsze cycki jakie widziałem – Bartek nie zdążył dokończyć, bo dostał bolesna skójkę w bok od rozsierdzonego kolegi.
- Nic ci do tego baranie i uważaj co mówisz! - Seba poderwał się z ławki z zaciśniętymi pięściami i podszedł z groźną miną do kumpla.
- Tylko bez awantur, wynocha do domu i tak dzisiaj nic z was nie wykrzesam! – wrzasnął trener i wskazał im drzwi. – Wy chyba wszyscy macie okres godowy, oby wam przeszedł do następnego meczu, bo narobicie sobie wstydu. Gabryś idioto, zabierz tą łapę z jego tyłka! I tak już ledwie łazi!
- Nie musi, ma mnie – kapitan z szerokim uśmiechem wziął narzeczonego na ręce, a czerwony niczym burak Miki ukrył buzię na jego szerokiej piersi

niedziela, 1 września 2013

Rozdział 17

   Chłopcy zaczęli pałaszować smakowity gulasz, ale biedny Michaś dławił się co drugim kęsem, pod bacznym okiem pani Mileny. Cały czerwony, kręcił się coraz bardziej i nie wiedział, gdzie ma podziać oczy. Ta kobieta była wcielonym demonem i najwyraźniej doskonale się bawiła jego zmieszaniem. Kiedy po raz trzeci widelec wypadł z jego rąk Gabryś popatrzył na matkę oskarżycielsko.
- Przestań straszyć moje kochanie! Jeszcze sobie krzywdę zrobi! – spojrzał na nią groźnie znad talerza i pogłaskał uspokajająco chłopaka po udzie, co wywarło odwrotny skutek do zamierzonego. Poskoczył i wylał na siebie obiad, robiąc przy tym minę jakby się miał rozpłakać. Tak bardzo się starał, żeby zrobić na Milenie dobre wrażenie i wszystko szło na opak. Chyba nie mógł wyjść na większego idiotę.
- Przecież ja nic takiego nie powiedziałam – kobieta popatrzyła na syna niewinnie, ale zaraz zerknęła też na Miki i zrobiło się jej przykro. Nie chciała tak zdenerwować tego słodkiego aniołka. To na tego wielkiego draba była zła, nie na niego. – Dobrze już dobrze, idę po deser, a ty zaprowadź go do łazienki – dodała ugodowo.
- Chodź skarbie – Gabryś wziął go za rękę, po drodze wyjął z jednej z komód jakaś swoją koszulkę i wcisnął mu w ramiona. – Pomóc ci? – zamruczał do ucha chłopakowi, kiedy tylko zamknął za nimi drzwi i zaczął mu rozpinać guziki koszuli. Prawdę mówiąc, cały dzień myślał tylko o jednym i na niczym nie mógł się skupić. Z wykładów prawie nic nie pamiętał i miał nieodparte wrażenie, że wszedł w jakiś okres godowy lub coś w tym rodzaju.
Tymczasem chłopak patrzył na niego z niedowierzaniem i czuł, że robi mu się słabo i gorąco na przemian. Ten drań dobierał się właśnie do niego w łazience matki, która z pewnością, gdzieś tam podsłuchiwała co robią. Co do tego nie miał wątpliwości. Potem będzie sobie na nich ostrzyć język, a on tego nie przeżyje i zapadnie się pod ziemię ze wstydu.
- Zabieraj te łapu niewyżyty draniu – odsunął się do tyłu, choć prawdę mówiąc te ciepłe dłonie na jego torsie strasznie go nęciły – i won mi stąd!
- Ale skarbie…
- Nie skarbuj mi tu! Idź tam posprzątaj, a ja się przebiorę – wypchnął za drzwi zmarkotniałego Gabrysia, który liczył na małe macanko i kilka ognistych buziaków. Marzył o tym od rana i był strasznie rozczarowany rozwojem sytuacji. Smętnie zaczął sprzątać resztki gulaszu z podłogi w jadalni, zastanawiając się w jaki sposób wyciągnąć, z tej jaskini złośliwej smoczycy, swojego słodkiego krasnoludka.
Michaś zajął się natomiast przywróceniem swojego wyglądu do porządku. Na szczęście udało mu się wyrzucić upartego Gryzzli i emocje zaczęły powoli opadać. Będzie musiał przeprosić Milenę za swoje zachowanie, plama z obrusa pewnie już nigdy nie zejdzie.
- Ej, dlaczego nie było rosołku! – odezwał się nagle COSIK i zaskoczony chłopak omal nie zrobił szpagatu na śliskich kafelkach.
- Nie mógłbyś jakoś ostrzegać, trzasnę tu na zawał! – Miki ze zdumieniem zauważył, że cieniutki głosik dobiega z umywali do której przed chwilą napuścił wody. Maleńkie stworzonko pływało w niej radośnie, wymachując płetwami. Wywijało salta, nurkowało, najwyraźniej w świetnym humorze.
- Zostanę tu na trochę – uśmiechnął się niewinnie do chłopaka i zatrzepotał długimi rzęsami. – Mam tu jedną sprawę do załatwienia, ale nie martw się, wrócę.
- Nie będę jakoś specjalnie tęsknił – prychnął Miki. – Ale zaraz, co ty znowu kombinujesz?!
- To niespodzianka, a właściwie dwie – poskoczył, zawirował  i zniknął sprzed oczu zaniepokojonego jego wyznaniem Michasia. Popatrzył natychmiast do lustra, nieco spanikowany, czy czasem nie pojawiły się jakieś nowe ,,dodatki”, ale niczego dziwnego nie zobaczył. Odetchnął z ulgą i poszedł szukać swojego nieznośnego chłopaka.
***
   Seba wrócił do domu z dziewczętami i umknął natychmiast do łazienki. Postanowił się zrelaksować w wannie z lawendowym płynem do kąpieli. Włączył nastrojową muzykę. Uwielbiał dźwięk latynoskich gitar i mógł ich słuchać godzinami. Zrobił jeszcze listę zakupów i podał kręcącym nosami współlokatorkom, obiecując wystawną kolację. Zanurzył się w pachnącej pianie z błogą miną, zmywając z siebie wszystkie stresujące wrażenia z całego dnia, a było ich przecież naprawdę sporo. Leżał tak dobrą godzinę, omal się nie rozpuścił, a ponieważ nadal nikogo nie było wyskoczył z wody i dopiero teraz zorientował się, że nie zabrał nic do ubrania. Kręcąc nagim tyłkiem w rytm skocznej melodii zaczął przeszukiwać szuflady, ponieważ nie pamiętał, gdzie je wpakował. Ach te dźwięki kastanietów! Burzyły krew nawet takiego gringo jak on. Nie wiedział biedak, że jego tanecznym wyczynom na golasa przyglądają się z błyszczącymi oczami, dwie zarumienione dziewczyny.Weszły do mieszkania po cichu, mając w planie zrobić chłopakowi jakiś niemądry kawał i w przedpokoju stanęły jak wmurowane.  Miały widok na niezłe ciacho, pląsające tuż przed ich nosami w gorącym tangu. Pod mokrą skórą prężyły się wyrobione latami treningów mięśnie. Może nie tak potężne jak u kapitana, ale zachwyconym oczom Gerdi i Ilony, wydawał się piękny jak młody bóg. Zgrabny, smukły, długonogi z jędrnym tyłeczkiem i naprawdę bogatym wyposażeniem. Czego więcej można wymagać? Cofnęły się powoli i wyszły z powrotem na korytarz.
- Myślisz to samo co ja? – zapytała Gerdi, posyłając Ilonie szeroki uśmiech.
- Tyle dobra się marnuje – jęknęła blondynka i przyłożyła dłonie do płonących policzków.
- Prawda? To prawie grzech! I w dodatku na wyciągniecie ręki!
- Mam pomysł – wspięła się na palce i zaczęła  gorączkowo szeptać jej coś do ucha. Po chwili chichotały obydwie i miały gotowy plan działania. Tym razem kulturalnie zapukały i poczekały, aż Seba im otworzy. Był już niestety kompletnie ubrany, na co obydwie prychnęły, a zdumiony chłopak nie miał zielonego pojęcia, czym im znowu podpadł. Doszedł do wniosku, że pewnie będą miały te dni, a doskonale wiedział na przykładzie swoich sióstr, a kobietom lepiej wtedy schodzić z drogi. Włożył więc falbaniasty fartuszek w motyle i zaczął sprawnie kroić składniki na leczo. Dziewczyny zamknęły się w łazience i wyszły dopiero, gdy zawołał je na kolację. Ubrane w kuse szlafroczki, opinające ich powabne kształty tak mocno, że Seba zagapił się na nie bezwstydnie ciężko wdychając. Miały rozpuszczone, lśniące włosy i były delikatnie umalowane. Gdyby kumple z drużyny je widzieli, umarliby z zazdrości.
- Och… - westchnął bezwiednie i objął ich zgrabne sylwetki rozanielonym wzrokiem. Właściwe mógłby się nasycić samym  widokiem, kolacja nie była mu do niczego potrzebna. Krygując się i wyginajac, prezentowały kuszące krągłości i tak już ledwie przytomnemu chłopakowi. Siadły za stołem z niewinnymi minkami, jakby nie miały pojęcia, dlaczego trzyma przed sobą pustą tacę niczym tarczę i zasłania nią strategiczne miejsce. Biedak zajął miejsce dokładnie po drugiej stronie i ukrył starannie za wielkim flakonem z kwiatami swoje zarumienione policzki.
- Sebulku - zagruchała Ilona tak słodko, że omal nie zakrztusił się kompotem - mógłbyś się przesiąść bliżej? Potrzebujemy twojej pomocy.
- O tak, bardzo pilnie potrzebujemy - przytaknęła jej Gerdi i kiedy tylko podszedł pociągnęła go na krzesło między nimi. Natychmiast się przysunęły, więżąc go w środku.
- Chcesz kawałek? - Ilona wzięła do palców ociekający sokiem kawałek brzoskwini i wsunęła mu powolnym, zmysłowym ruchem do ust. - Prawda, że pyszne? - nie zapomniała przy tym potrzeć jego dolnej wargi.
- Jeszcze? - Gerdi nachyliła się do niego i podała w ten sam sposób drugą cząstkę aromatycznego owocu. Mógł zobaczyć, jej piękne piersi w całej swojej krasie, jako że pod szlafroczkiem nie miała zupełnie nic.
- P-pyszne - wyjąkał i wciągnął w nozdrza upojny zapach jej ciała. Wiedział, że jeśli te tortury potrwają jeszcze trochę, to skompromituje się, spuszczając w spodnie. - To może ja pójdę po deser? - zaproponował niepewnie i wstał, chcąc umknąć przed ciekawskimi łapkami, które pełzały bezczelnie po jego udach, na szczęście odzianych w ciasne jeansy.
- My właśnie w tej sprawie - został wzięty pod ręce, zaciągnięty do sypialni i pchnięty na łóżko, zanim zdążył zebrać rozpierzchnięte myśli. Dwie jasnowłose diablice z psotnymi uśmiechami, położyły się po obu jego stronach. - Ale najpierw musimy odpakować naszego cukiereczka - mrugnęła do towarzyszki Gerdi.
- Zaraz,co wy chcecie zrobić? - bronił się niezbyt przekonywująco speszony Seba.
- Zobaczysz - zachichotała Ilona, rozrywając mu jednym ruchem koszulę na piersi - zawsze chciałam to zrobić - z satysfakcją patrzyła jak guziczki toczą się po kołdrze na podłogę.
- Ale przecież... - chłopak nie mógł uwierzyć w to co się działo. Miał wrażenie, że to wyjątkowo realistyczny sen, jaki wytworzył jego zboczony mózg, bo przecież takie rzeczy nie dzieją się w życiu zwykłego studenta.
- Nie bój się słońce, będziemy delikatne - Gerdi bez ceregieli zdarła z niego spodnie razem z bokserkami. - Najwyższy czas przestać być dziewicem - usiadła mu na udach.
- Ee...? - zdołał wymamrotać zanim poczuł na zawadiacko sterczącym penisie jej oddech. - O boże!- jęknął ochryple, kiedy ciepły język polizał jego końcówkę.

- Jaki boże? Jeśli już, to bogini! - dziewczyna zarysowała delikatną skórkę końcem zęba, a Seba wygiął się w łuk.
- Nie wierzgaj tak, ty nasz eklerku - Ilona wpiła się drapieżnie w jego usta pozbawiając go niemal tchu. - Miałaś rację, jest słodziutki niczym najlepsza czekoladka - zaczęła się bawić sutkami wijącego się Seby. - Mogę pierwsza? - zerknęła pożądliwie na jego sączącego członka.
- Oczywiście - zgodziła się łaskawie Gerdi. – Gotowa? – kiedy zobaczyła, że kiwa głową uniosła ją za biodra i opuściła, nabijając na penisa chłopaka, który z wrażenia wytrzeszczył oczy i zaczął sapać jak lokomotywa, nie chcąc dopuścić do przedwczesnego wytrysku. Uklękła za jej plecami miedzy szeroko rozłożonymi udami Seby i objęła ją ramionami, zaciskając dłonie na miękkich piersiach. Zaczęła je pieścić, jednocześnie pomagając dziewczynie unosić się i opadać w nieznośnie powolnym rytmie. Całowała jej kark i szyję, sama podniecając się coraz bardziej. Niestety musiała poczekać na swoją kolej. W krótkim czasie cała trójka jęczała zgodnym chórem, dostarczając sobie nawzajem niewiarygodnej rozkoszy.  Kiedy Gerdi zorientowała się, że zaczynają dochodzić z przebiegłym uśmieszkiem, puściła Ilonę, naoliwiła paluszki i dwa z nich zaczęła ostrożnie wsuwać do ciasnego otworu Seby, który początkowo się spiął, ale był już tak oszołomiony doznaniami, że poddał się tej niespodziewanej penetracji. Już po chwili zaczęło stamtąd docierać do niego rozkoszne ciepełko.
- Ach… - ekstatyczny okrzyk Ilony pchnął dziewczynę do szybszych i głębszych ruchów. Potarła mocno prostatę chłopaka, a świat wokół niego zawirował.
- O… o… - zawył ochryple wbijając się w partnerkę, aż po same jądra. Jeszcze tylko kilka pożądliwych pchnięć i wytrysnął w jej wnętrze gorącym strumieniem spermy. Padli na łóżko ciężko oddychając w poorgazmowych dreszczach. Przytulili się do siebie i nakryli kołdrą po szyje.
- Mam u was podwójny deser – zachichotała niepoprawna Gerdi i zacisnęła uda. Jakoś sobie poradzi z dręczącą ją żądzą. Najważniejsze, że jej dwa skarby zostały zaspokojone. Potem sobie wszystko odbije, nie miała co do tego wątpliwości. Teraz musiała się uspokoić, w czym pomagały spokojne oddechy jej partnerów. Zasnęli niemal natychmiast z błogimi uśmiechami na zarumienionych twarzach.
                                                                    ***
    Chłopcy dopiero wieczorem dotarli do domu. Musieli jeszcze wstąpić do biblioteki po książki i zrobić zakupy w pobliskim supermarkecie, bo mieli już kompletnie pustą lodówkę. Miki całą drogę starał się trzymać w bezpiecznej odległości od narzeczonego, tyłek nadal go bolał i żadne atrakcje nie wchodziły dzisiaj w grę. Martwił się nadal tym co powiedział mu COSIK. Ten przewrotny stworek nie robił niczego bez powodu. W bramce ogrodu pani Mileny minęli się z jego ojcem wystrojonym w jedwabną koszulę i markowe jeansy. Najwyraźniej rodzice wychodzili gdzieś razem, bo kobieta przebrała się w elegancką sukienkę.
- Gabryś – zwrócił się do chłopaka rozkładając zakupy na półkach – myślisz, że co będą robić?
- Kto? – nie zrozumiał w pierwszej chwili mężczyzna. – Staruszkowie? Może to samo co my jak jesteśmy sami – wyszczerzył się do niego.
- Przecież oni się nie lubią – chłopak popatrzył na niego zaskoczony.
- Jasne, a moja matka z tego powodu perfumowała się przez pół godziny i poszła do łazienki założyć francuska bieliznę – popukał go w czoło. – Czym ty się właściwie martwisz, oni są dorośli?
- Tam został COSIK i nie wiadomo co mu przyjdzie do tego łaciatego łebka – westchnął Miki.
- Najwyżej mojej matce wyrośnie ogon, a twojemu ojcu rogi albo odwrotnie – wzruszył ramionami beztrosko Grizlli. Ukradkiem przysunął się do zamyślonego narzeczonego i złapał go za tyłek. – Miej serce, takie małe macanko ci nie zaszkodzi – szepnął mu pożądliwie do ucha.
- A ty tylko o jednym – prychnął Michaś. – Mam wrażenie, że mózg zjechał ci jakimś cudem między nogi, oby tam nie został na zawsze, bo za trzy miesiące sesja.