Przepraszam, że daję wam niepoprawione opowiadanie, ale nie mam już do tego dzisiaj siły. Jutro postaram się to naprawić.
Gabryś, mimo, że równie wstrząśnięty jak wszyscy pozostali, zareagował błyskawicznie. Rzucił się w pogoń za Mikim i omal nie dostał w twarz drzwiami, które otworzyła wchodząca do gabinetu pielęgniarka. Zwinnie ją wyminął i zdążył jeszcze zobaczyć narzeczonego znikającego właśnie za zakrętem korytarza. Kapitan nie na darmo był najlepszym zawodnikiem Młodych Tygrysów, udało mu się dopaść zbiega tuż za progiem przychodni. Objął go w smukłej talii i mocno przytulił.
Trzy tygodnie później…
Wylądowały w Nicei, każda zaopatrzona w ogromną walizkę, po brzegi zapełnioną ciuszkami i równie ciężką podręczną torbę wypchaną kosmetykami. Tak uzbrojone wsiadły do poleconego im podmiejskiego autobusu. Jechały dość długo w piekielnym upale, bo niestety pojazd nie posiadał klimatyzacji. Makijaż zdążył się im rozmazać, a idealnie fryzury zamieniły się w sterty siana. Kierowca wysadził ich na jakimś wiejskim przystanku i wskazał dróżkę, wijącą się między winnicami.
KONIEC
Gabryś, mimo, że równie wstrząśnięty jak wszyscy pozostali, zareagował błyskawicznie. Rzucił się w pogoń za Mikim i omal nie dostał w twarz drzwiami, które otworzyła wchodząca do gabinetu pielęgniarka. Zwinnie ją wyminął i zdążył jeszcze zobaczyć narzeczonego znikającego właśnie za zakrętem korytarza. Kapitan nie na darmo był najlepszym zawodnikiem Młodych Tygrysów, udało mu się dopaść zbiega tuż za progiem przychodni. Objął go w smukłej talii i mocno przytulił.
- Co ty wyprawiasz kochanie? – Pogładził zarumieniony od
biegu policzek. – Nie da się uciec od problemów. Tak naprawdę, to zabrałeś je ze
sobą. – Wskazał wymownie na jego brzuch.
- A dlaczego nie? Będę pierwszym, któremu się uda! – Miki zrobił minę rozkapryszonego dziecka. – Jestem chłopakiem, jak mogę być matką? –
Wbił w mężczyznę przestraszone oczy. – Nie poradzę sobie! Widziałeś jaki on
jest malutki?
- Nie bądź niemądry, przecież jestem tu z tobą. – Gabryś
patrzył na niego z czułością. – Nie pozwolę by stało się coś złego tobie, ani
tej kruszynce. – Dotknął delikatnie jego brzucha. - Pomyśl jakie mamy szczęście,
tam w środku jest nasze dziecko.- Poprowadził chłopaka do samochodu, otworzył
przed nim drzwiczki i nawet zapiął mu pasy. Przy okazji skradł dwa słodkie
całusy.
- No tak, masz rację. – Zamyślił się na moment chłopak. Nagle
jego oczy zapłonęły. – Ale nie tylko! COSIK, ty wredna amebo, wypruję z ciebie
flaki! Na pewno to twoja sprawka! Od dziś żadnego rosołku ty mendo!
- No bądź
sprawiedliwy, ja ci malucha nie zrobiłem – mruknął pod nosem COSIK. – Bzykaliście się do upadłego i oto skutki. To
wina tego wielkoluda! – pisnął już nieco pewniej. – Zobaczył jak Miki
przenosi ciężkie spojrzenie na Gabrysia i podskoczył z radości.
- A ty, czego się tak szczerzysz? –warknął do mężczyzny,
który ledwo go słyszał, bo właśnie wyobrażał sobie jak uczy synka grać w kosza.
Tycie paluszki trzymały piłkę i usiłowały ją podrzucić.
- Spokojnie skarbie. – Kapitan zatrzymał samochód przed
domem matki. – Może się czegoś napijesz? – zapytał ugodowym tonem, widząc, że
chłopak zaczyna przypominać małą bombę. Niemal słyszał syk tlącego się lontu.
- Co my tutaj właściwie robimy? – Zbity z tropu Miki
rozejrzał się dookoła.
- Poczekamy na rodziców, chyba też mają jakiś problem. –
Gabryś otworzył drzwi i pociągnął go do środka. Usadził chłopaka za kuchennym
stołem, nastawił wodę w czajniku i zaczął przeszukiwać szafki, za jakimś
słodkim dodatkiem do herbaty. Położył pudełko z rogalikami domowej roboty na
stole i wziął swojego krasnoludks na kolana. Chłopak natychmiast się z powrotem najeżył.
- Nie dotykaj mnie! Jeszcze jakiś zbłąkany plemnik
przeskoczy i będą bliźnięta. – Próbował uciec, ale silne dłonie zatrzymały go
na miejscu. – Wszystko przez ciebie! Od rana do wieczora myślisz tylko o
bzykaniu. Ciągniesz mnie do łóżka, jak tylko masz odrobinę wolnego czasu!
- Ciągnę? – Gabryś popatrzył na niego
zdegustowany. – Czyżbym brał cię siłą? A co z ,, jeszcze… mocniej… nie baw się,
tylko mnie bierz..”? – Popatrzył mu rozbawiony prosto w oczy. - Nie mówiąc o
tym pokazie tańca brzucha, który urządziłeś tydzień temu. Miałeś na sobie tylko
jeansy i tak kręciłeś tyłkiem, że omal od samego widoku nie spuściłem się w
spodnie.
- Chyba jesz za dużo snikersów, uszkodziły ci mózg! Tobie
nawet zwykły taniec kojarzy się z seksem! Niczego takiego nie pamiętam! –
Chłopak zadarł dumnie głowę do góry, ale jego policzki zrobiły się malinowe.
- I nie bój się, przejdziemy przez to razem. Znajdziemy
dobrego lekarza, weźniemy ślub…
- Co ty powiedziałeś? – Miki podskoczył na jego kolanach
i odwrócił się do niego przodem. – Ożenisz się ze mną? – Oczy zalśniły mu jak gwiazdy.
- Przecież cię kocham, mieszkamy razem, będziemy mieć
dziecko. Nie wiem dlaczego cię to tak dziwi. – Gabryś ucałował różowe usta, które
zaczęły się właśnie szeroko uśmiechać.
- Złapałem męża na dziecko! – Zaczął chichotać jak oszalały, rzucił się na
szyję mężczyźnie i oczywiście przeważył krzesło. Runęli do tyłu z głośnym hukiem, nie odrywając od siebie ust.
- Co się tu dzieje? Puść mojego syna głąbie! – Warknął pan
Stefan, który właśnie wszedł do kuchni. – Biedaczek jest chory, a ten nie ma żadnych
hamulców! – Zwrócił się do stojącej za nim Mileny.
- Nie bądź hipokrytą! Nie wygląda na niezadowolonego, a
poza tym, ty nie masz prawa głosu, dzieciorobie jeden!
- Ale kwiatuszku, nie denerwuj się tak.
- Ty mi tu się w ogrodnika nie baw, już obsiałeś grządkę.
Lepiej zrób kawy, bo ci tu zaraz zemdleję. – Kobieta usiadła przy stole.
Chłopcy pozbierali się z podłogi i zajęli miejsce po
drugiej stronie stołu. Nadal jednak się przytulali i nie mogli oderwać od
siebie rąk. Spoglądali na rodziców, nieco zdziwieni wymianą zdań między nimi.
Brzmiały zupełnie jak szyfr.
- O czym oni gadają? – Miki podejrzliwie spojrzał na
ojca.
- Nie wiem, ale moja matka, też się dziwnie zachowuje – odezwał się cicho Gabryś. Pan Stefan sprawnie zrobił dwie filiżanki kawy ze śmietanką. Widać było, że w domu Ostrowskich czuje się jak we własnym. Z pewnością musiał tu być częstym gościem. Usiadł obok Mileny i wziął ją za rękę.
- Mamy wam coś do powiedzenia. – Spojrzał nieco zmieszany na chłopców. – Ostatnio się bardzo zbliżyliśmy i często się spotykamy. Może nawet wyjedziemy razem na wakacje…
- Nie wiem, ale moja matka, też się dziwnie zachowuje – odezwał się cicho Gabryś. Pan Stefan sprawnie zrobił dwie filiżanki kawy ze śmietanką. Widać było, że w domu Ostrowskich czuje się jak we własnym. Z pewnością musiał tu być częstym gościem. Usiadł obok Mileny i wziął ją za rękę.
- Mamy wam coś do powiedzenia. – Spojrzał nieco zmieszany na chłopców. – Ostatnio się bardzo zbliżyliśmy i często się spotykamy. Może nawet wyjedziemy razem na wakacje…
- Przestań kręcić. – Kobieta rozbawiona jego zachowaniem
poklepała go uspokajająco po ramieniu. – Jestem w ciąży z bliźniakami – rzuciła
dumnie i zerknęła spod długich rzęs na chłopców.
- Jak to… - Gabryś nie mógł uwierzyć w to co usłyszał. To
chyba było zbyt wiele dla jego wstrząśniętego mózgu. Szare komórki zwyczajnie odmówiły mu posłuszeństwa. Patrzył na matkę jakby
mówiła co najmniej po chińsku.
- Mam ci wytłumaczyć na kwiatkach i pszczółkach jak się
robi dzieci? – zapytała uprzejmie pani Milena.
- Jest jeszcze kawa? – Kapitan nie mógł dojść do siebie.
- Będziemy mieć siostrzyczki czy braciszków? – klasnął w
dłonie zachwycony Miki. – I świetnie się składa, bo faktycznie przejdziemy TO
wszyscy razem, całą rodziną. – Od nowa zaczął chichotać, trzymając się za
brzuch. - Będziemy się wymieniać poradnikami o niemowlętach, może nawet
pójdziemy na zakupy.
- A temu co się stało? – Pokrzywka patrzył zdziwiony na
swojego syna, któremu łzy ciekły ze śmiechu po twarzy.
- Też jest w ciąży – stwierdził spokojnie Gabryś i popatrzył
z litością na teścia. Sam miał w głowie totalny chaos, dlatego doskonal
rozumiał jak się czuje mężczyzna. Dosłownie widział jak podnoszą mu się włoski
na rękach, a głowa zaczyna dymić od nadmiaru emocji. Było mu go odrobinę żal, ale tylko odrobinę…
- W czym?! To naprawdę głupi żart! – Zdenerwował się
mężczyzna.
- W ciąży. – Kapitan podał mu wynik z USG i płytkę z
nagraniem. Stefan porwał go gwałtownie z rąk Gabrysia, rzucił na zdjęcie okiem, zbladł
jak ściana, a potem pobiegł do salonu, gdzie stał jego służbowy laptop. Włączył
go i…
- Łup…! – Usłyszeli głuchy odgłos.
- Chyba zemdlał. Ocućmy go czy coś – zaproponował mężczyzna ze złośliwym uśmieszkiem.
- Za chwilę – machnęła lekceważąco ręką Milena. –
Naprawdę zostanę babcią? Przecież to niemożliwe!
- Skoro ty mogłaś, to dlaczego Miki nie? To prawie
identyczny cud.
- Masz rację, synku, ale jakoś trudno w to uwierzyć.
Muszę ucałować młodego mamusia – zachichotała i wycisnęła na policzku zarumienionego
chłopaka czułego buziaka.
- Jaki mamuś?! Jestem facetem do licha! – Oburzył się
Miki.
- Udowodnij. – Pokazała mu po dziecinnemu język Milena. Takiego zachowania
nie spodziewał się po sławnej pani adwokat.
- Co za wiedźma? – mruknął pod nosem zdegustowany. – Za niedługo
będzie pani dwa razy grubsza ode mnie, bliźniaki zobowiązują. – Uśmiechnął się
do niej słodko.
- Nie byłabym tego taka pewna na twoim miejscu – Zerknęła
na jego wąskie biodra. – Ta dupcia nie pomieści zbyt wiele.
- Dajcie spokój, tam leży człowiek w potrzebie. – Gabryś próbował
załagodzić sprawę i skierować ich zainteresowanie na bladego pana Stefana, który
właśnie zaczynał dawać oznaki życia. Oczy obu ciężarnych ciskały błyskawice. Mierzyli się wzrokiem niczym zapaśnicy przed walką. Biedny kapitan stał między nimi, starając
się ich trzymać jak najdalej od siebie.
- Spadaj! – wrzasnęli zgodnym chórem. – Gdzie jest
centymetr?
..........................................................................................................................
Epilog czyli pięć lat później
Na ulicy Zielonej, gdzie mieszkała pani Milena, stał
piękny, stary, od dawna nie zamieszkany dom otoczony zdziczałym ogrodem przypominającym nieco dżunglę, od wielu lat straszył swoim wyglądem sąsiadów. Był
już wrzesień i dość wcześnie robiło się ciemno. Nagle w oknach pojawiło się światło
i przechodzący za płotem ludzie zaczęli zerkać ciekawie do środka.
- To jakaś cholerna ruina! Naprawdę chcecie tu zamieszkać? –
Seba rozglądał się po dużym przedpokoju wybitym ciemną, dębową boazerią, która miejscami
odchodziła od ścian całymi płatami. – Przecież to wygląda jak dom strachów. - Wskazał na
zwisające smętnie po kątach pajęczyny i rozbity żyrandol pod sufitem.
- Gdzie twoja wyobraźnia? – Uśmiechnęła się do niego
słodko Ilona i wzięła za rękę. – Zobacz, tu
będzie twój gabinet, tam moja pracownia – prowadziła mężczyznę od pokoju do
pokoju. – Gdzieś ty się podziewała? – prychnęła na Gerdi, która właśnie
otrzepywała się z liści.
- Oglądałam ogród, jest bajeczny. Z tyłu znajduje się spory
budynek gospodarczy, zrobię tam warsztat. – Dodała zadowolona. Od dawna szukali takiej posesji
do remontu, dającej spore możliwości i położonej w dogodnym miejscu. Dopiero pani Ostrowska, dała im namiary na tę willę. Wymagała
sporych nakładów pracy, ale to dla nich fraszka. Mieli właściwie całą ekipę
budowlaną. Seba został architektem, Ilona była projektantką wnętrz, a Gerdi
potrafiła robić z drewna cuda.
- Nie mam pojęcia co was tak kręci. Będziemy to
remontować do emerytury – jęknął z rezygnacją mężczyzna. Dobrze wiedział, że
jest na straconej pozycji. Te dwie jasnowłose diablice i tak postawią na swoim.
Tyle czasu wodziły go za nos, że zdążył się przyzwyczaić.
- No coś ty, masz na to najwyżej rok. Nie mam zamiaru czekać zbyt długo. - Wydęła usta Ilona. – Coś wam pokażę – pisnęła entuzjastycznie, a potem pociągnęła oboje na piętro. Pchnęła pierwsze drzwi po lewej i ich oczom ukazał
się piękny, duży widny pokój w którym stały dwa, drewniane dziecięce łóżeczka. –
Prawda, że wspaniały? Patrz, po jednym dla każdej z nas – wtuliła się w bok
Seby, a Gerdi natychmiast zrobiła to samo.
- Chwila! Czy chcecie powiedzieć, że mam się tu
zaharować na śmierć, bo wy sobie chcecie sprawić po dzieciaku?! – Mężczyzna popatrzył
na dziewczyny lekko zaszokowany. Nie miał pojęcia, że takie plany lęgną się w
tych jasnych główkach. W sumie kim on był, żeby im tego zabraniać. Skoro jego
księżniczki chcą zostać mamusiami, to czemu nie.
- No wiesz Sebulku… – Gerdi pogładziła go po klatce i
wsunęła mu rękę pod koszulę, a Ilona zacisnęła dłoń na jego pośladku. – Nie przesadź
z tą pracą, zostaw trochę sił na wieczór.
- Poza tym my ci pomożemy, we wszystkim – szepnęła mu
namiętnie do ucha druga z dziewcząt. - Już niedługo dorobimy się eleganckiej willi na przedmieściach
i gromadki słodkich maluszków – zachichotała.
- Może zaczniemy od tego drugiego? – Mężczyzna przygarnął
do siebie obie zarumienione dziewczyny. – Podobno dzieci nie należy rozpieszczać
i w spartańskich warunkach lepiej się chowają. Jest tu jakieś łóżko?
***
Klan
Cycatych Barbi nadal trzymał się razem, po skończeniu studiów nie wiodło się
dziewczynom najlepiej. Żadna nie zrobiła wymarzonej kariery. W końcu po długich
debatach doszły do wniosku, że jedynym wyjściem jest bogate zamążpójście. W tym
celu postanowiły pojechać do drogiego, modnego kurortu i tam poznać jakiś
milionerów. Wybór padł na Francję i słynne Lazurowe Wybrzeże. Zebrały fundusze
i całą piątką ruszyły do biura podróży.
- Proszę pana – odezwała się Ewa, najśmielsza
z blondynek. – Proszę nam pokazać foldery z pięciogwiazdkowymi hotelami we Francji. Mamy zamiar spędzić tam
luksusowe wakacje. - Obciągnęła króciutką spódniczkę i posłała mu sztuczny,
mocno uszminkowany uśmiech.
- Drogie panie, dla takich piękności mam
ofertę specjalną – głos mężczyzny ociekał słodyczą. – To bardzo ekskluzywne miejsce
tylko dla wybrańców - HOTEL FIN DU MONDE. Przyjeżdżają tam tylko gwiazdy i
milionerzy, więc jest położone odrobinę na odludziu. No wiecie, paparazzi -
szepnął konspiracyjnie i mrugnął
porozumiewawczo. Pomachał im przed nosem kolorowym folderem, który wyciągnął
spod lady. Ostatnio kiepsko mu szło i miał nadzieję, że te smarkule uratują
jego tegoroczny budżet. Wyglądały na zbyt głupie, by porządnie sprawdzić
ofertę. – I jak? To prawdziwa okazja.
Dziewczęta chwilę poszeptały między sobą. Wyglądały
zupełnie jak plastikowe laleczki, które zeszły z jednej taśmy. Identycznie ubrane i umalowane wzbudzały pełne politowania uśmiechy pozostałych pracowników biura. Odwróciły się do mężczyzny z szerokimi uśmiechami i pięć par dłoni wyciągnęło się w jego
kierunku.
- Bierzemy! – odezwały się chórem.
Trzy tygodnie później…
Wylądowały w Nicei, każda zaopatrzona w ogromną walizkę, po brzegi zapełnioną ciuszkami i równie ciężką podręczną torbę wypchaną kosmetykami. Tak uzbrojone wsiadły do poleconego im podmiejskiego autobusu. Jechały dość długo w piekielnym upale, bo niestety pojazd nie posiadał klimatyzacji. Makijaż zdążył się im rozmazać, a idealnie fryzury zamieniły się w sterty siana. Kierowca wysadził ich na jakimś wiejskim przystanku i wskazał dróżkę, wijącą się między winnicami.
- Ewka, jesteś pewna, że się nie pomyliłaś, to
jakieś totalne zadupie – zapytała jedna z Barbi, taszcząc mozolnie ciężki
bagaż.
- Faktycznie, na prawo winogrona, na lewo
winogrona – dodała druga, ocierając pot z czoła.
- Spokojnie, to podobno niedaleko. Wiecie
jakie są gwiazdy, lubią się izolować od plebsu – odpowiedziała wyniośle Ewka i
ruszyła przodem. – O kurwa! – jęknęła już o wiele mniej elegancko, kiedy wyszła
na otwartą przestrzeń. Przed nią stał stary, walący się zajazd, gdzie pewnie z
dwieście lat temu zmieniano konie. Wszędzie spacerowały kurczaki i kaczki, zostawiając paskudne pamiątki swojej obecności. Na tabliczce nad skrzypiącymi niemiłosiernie drzwiami wisiał szumny
napis – HOTEL FIN DU MONDE.
- Chcesz nam powiedzieć, że zapłaciłyśmy tyle
kasy za pobyt w tej dziurze?! – jęknęła najniższa z Barbi i usiadła na murku. –
To mają być ci milionerzy?! – Wskazała na rozgdakane, pierzaste towarzystwo.
- Bonjur dames – rozległo się za ich plecami.
Zza domu wyszedł zgarbiony mężczyzna i obdarzył ich szczerbatym uśmiechem.
Wytarł brudne ręce w potargany fartuch, po czym szerokim gestem zaprosił je do
środka.
- Quasimodo, uciekajmy! – Pisnęły dziewczyny i
zbiły się w trzęsące się stadko.
***
Stefan wrócił właśnie z pracy i nikt nie wyszedł mu na powitanie. Zazwyczaj, jak tylko otwarł drzwi do domu rzucały się mu na szyję jego
złotowłose królewny, a potem Milena nadstawiała pachnący konwaliami policzek do
pocałowania. Ty razem nikogo nie było, a z łazienki na piętrze dochodziły
przeraźliwe wrzaski. Dziewczynki miały ściśle ustalony rytm dnia i kąpały się
dopiero wieczorem. Zaciekawiony, na palcach wszedł po schodach i włożył głowę do
środka. Stanął jak wryty na widok swoich pociech w dziwnym błękitno - zielonym kolorze. Zarówno włosy
jak i skóra maluchów wyglądały naprawdę widowiskowo.
- Co im się stało? – wykrztusił dopiero po
chwili.
- Ja to co? Farbowały sobie włosy tuszem do
drukarek – westchnęła ciężko Milena i wróciła do szorowania piszczących córek.
- Ale po co? Kasiu wytłumacz, co wam
strzeliło do głowy? – Zwrócił się do nieco szczuplejszej dziewczynki, ściskającej
swoją kaczuszkę i łykającej łzy.
- Bo ten Krzyś w przedszkolu powiedział, że blondynki są
głupie. Dlatego jest o nich tyle kawałów – wyjąkała.
- Mama ubrała nam dzisiaj różowe sukienki. Wszyscy
się z nas śmiali, że jesteśmy blondyny- landryny. – Dodała równie zaryczana
Asia.
- Wolą niebieskie dziewczynki? – Stefan nic
nie rozumiał z tej paplaniny. – Strasznie się zmieniła moda, odkąd ja chodziłem
do przedszkola.
- No tato, bo ty jesteś już stary i nie
wiesz, że Smerfetka jest najładniejsza i wszyscy ją kochają – tłumaczyła
mężczyźnie poważnie Kasia. – Chciałyśmy być jak ona, żeby wszyscy chłopcy nas lubili.
– Pociągnęła noskiem.
- Przecież ja też jestem chłopcem i uważam,
że jesteście najładniejszymi królewnami na świecie. Nie widziałyście, że prawie
wszystkie dziewczynki w bajkach są złotowłose. Wasi koledzy się nie znają, nie to
co ja. – Wypiął dumnie pierś i dwa mokre golaski zawisły mu na szyi. Nie
spodziewał się takiego zmasowanego ataku, poślizgnął się i wpadł razem z nimi
do wanny, pełnej kolorowej wody.
- Pięknie, teraz mam trzech niebieskich
smerfów, zamiast dwóch. – Załamała ręce Milena. – Szkoda, że nie zmieścicie się
do pralki.
***
Miki bardzo często chodził z synkiem na pobliski plac
zabaw. Tomek uwielbiał huśtawki i mógł na nich przesiadywać godzinami. Dzisiaj zabrali
ze sobą wiaderko, łopatkę oraz całą kolekcję foremek. Chłopczyk zaczął budować
dom dla swojego kota Myćka, którego dwa dni temu dostał od dziadka Stefana.
Zrobił mury z piasku i dach z patyczków od lodów. Właśnie podziwiał swoje
dzieło, gdy…
- Patrz, to ten mały co ma dwóch tatusiów – pulchny, ciemnowłosy
chłopiec usiadł na obramowaniu piaskownicy. – Powinni cię pokazywać w cyrku! -
Zwrócił się do Tomka, któremu łzy zakręciły się w oczach. Już nieraz tak go
przezywali.
- Dziwadło! – Dodał drugi, nieco niższy rudzielec.
- Sami jesteście paskudni! Moi tatusiowie są… są…
- rozpłakał się na dobre i zaczął trzeć drobnymi piąstkami zarumienioną z gniewu
buzię.
- Dlaczego go zaczepiacie? – Gabryś wziął na ręce łkającego
synka i mocno do siebie przytulił.
- On jest inny, ma dwóch tatusiów i w ogóle… - zaczął
młodszy z chłopców.
- Zamknij się, nie poznajesz? Przecież to Gryzzli,
kapitan Młodych Tygrysów – szepnął starszy i zafascynowany zapatrzył się na
mężczyznę. Był jego idolem, na ścianie w sypialni wisiało mnóstwo plakatów ukochanej
drużyny. - To twój tata? – zapytał Tomka, który nieśmiało spoglądał w dół.
- Tak – wyszeptał cichutko.
- Coś ty mi naopowiadał? – zwrócił się do kolegi. – Mówiłeś,
że jego ojciec ma dwie głowy i jest mutantem!
- Tak mówili chłopacy przed blokiem – pisnął malec. – Bo mężczyzna
nie może rodzić dzieci, więc ktoś w rodzinie na pewno jest kosmitą.
- A ty głupolu swojego rozumu nie masz? – warknął brunecik.
– Chodź pobawimy się, już nie będziemy się z ciebie śmiać – wyciągnął rękę do
Tomka, którego buzia rozjaśniła się niczym słoneczko.
- I będziemy ziomami? – Wysunął się z bezpiecznych ramion
Gabrysia i podszedł do speszonych chłopców.
- Pewnie! – odpowiedzieli, energicznie kiwając głowami.
***
COSIK
miał poważny problem, którego nie przewidział w swoim misternym planie. Na
świat przyszły zamiast trzy, cztery małe, łaciate stworzonka. KTOSIK, INSIK
oraz WESIK od razu znaleźli swoje domy i byli szczęśliwi ze swoimi małymi
gospodarzami. Bliźniaczki Ostrowskie i synek Mikiego idealnie się do tego nadawały.
Wszyscy mieli odpowiednią pulę genów. Biedny LOSIK został bez pary i popiskiwał
żałośnie w wazie z niedzielnym rosołkiem, a COSIKOWI krajało się serduszko.
Jego maleństwo cierpiało, a on nie miał mu jak pomóc. Jeśli do dłużej potrwa,
jeszcze się pochoruje.
- Ale boski aromacik. – Bartek był w domu
Gabrysia częstym gościem. Jako stary kawaler spragniony domowych obiadków, wpraszał się na nie kiedy tylko miał okazję. – Mogę spróbować?
– Włożył nos do wazy z rosołkiem.
- Pewnie – krzyknął z kuchni Miki – nabierz sobie
na talerz, ale lepiej uważaj na dodatki – zachichotał, zastanawiając się, gdzie
się podział nieznośny pasożyt. Dobrze wiedział, że to jego ulubiona zupka i
naczynie często służy mu za prywatne SPA.
- Dzięki – mężczyzn nalał sobie od serca
pełen talerz. Ukryci pod marchewką COSIK I LOSIK obserwowali go uważnie, węsząc
intensywnie noskami.
- On nieźle
pachnie, chyba się nadaje – stworzonko pchnęło stremowanego potomka w stronę
brzegu talerza. – Wskakuj! – Losik posłusznie
wpełznął na łyżkę i nakrył się makaronem.
- Hue, hue… - Rozkaszlał się nagle Bartek. –
Chyba połknąłem ziele angielskie, muszę czymś przepić.
- Wiesz – przyjrzał mu się rozbawiony Miki
i podał mu szklankę wody – jakbyś jutro jakoś dziwnie się czuł, to przyjdź z
tym do mnie. – Wiedział o kłopotach stworzonka i był pewien, że jego maluszek
właśnie znalazł sobie gospodarza. Żałował, że nie będzie świadkiem reakcji
Bartka na dziwacznego lokatora na gapę.
Poszedł do kuchni i usiadł z kubkiem kakałka w dłoniach. Teraz, kiedy sięgnął pamięcią wstecz był wdzięczny
COSIKOWI za wszystko, co dla niego zrobił. Gdyby nie ta rosołkożerna ameba,
nigdy nie miałby takiej wspaniałej rodziny. Spojrzał z ogromną czułością na
bawiących się na tarasie męża i synka.
– Dziękuję przyjacielu za ten mały cud – szepnął cichutko.
– Dziękuję przyjacielu za ten mały cud – szepnął cichutko.
KONIEC
..............................................................................................................................
Dziękuję wszystkim, którzy mi pomogli podczas pisania tego opowiadania. Zwłaszcza Michałowi dzięki któremu powstał COSIK, jemu zawdzięczacie też portret stworzonka oraz Arianie, za cierpliwe poprawianie moich licznych błędów.
Pozdrawiam czytelników - wasze komentarze napędzają moja wenę, bez nich pewnie już dawno przestałabym pisać.
Już się pisze nowe opowiadanie - ,,Dwa oblicza miłości".
Dziękuję wszystkim, którzy mi pomogli podczas pisania tego opowiadania. Zwłaszcza Michałowi dzięki któremu powstał COSIK, jemu zawdzięczacie też portret stworzonka oraz Arianie, za cierpliwe poprawianie moich licznych błędów.
Pozdrawiam czytelników - wasze komentarze napędzają moja wenę, bez nich pewnie już dawno przestałabym pisać.
Już się pisze nowe opowiadanie - ,,Dwa oblicza miłości".